Wygrała
ciemna strona do tej pory pamiętam. Dwudziesty piąty kwietnia. Ten ból, słowo
„żegnam”. Stanęły serca, lecz nam tylko na chwilę. Jedno się zatrzymało i do
tej pory nie bije, chociaż dla nas ciągle żyje…[1]
Kwiecień w Barcelonie z reguły bywał
ciepły. Tak było też dzisiaj. Stałam w łazience przed lustrem, zapinając
maleńkie kolczyki. Poprawiłam jeszcze raz wyprostowane wcześniej włosy i
wygładziłam żakardową małą czarną od Victorii Beckham. Wrzuciłam do kopertówki
chusteczki higieniczne, błyszczyk, perfumy, wyciszony telefon. Wsunęłam szybko
na stopy czarne obcasy, a na nos ciemne okulary przeciwsłoneczne. Chwyciłam
klucze i wyszłam. Przed domem czekał już mój chłopak w swoim klubowym Audi. Wsiadłam
do środka i odjechaliśmy w kierunku Les Corts.
Byliśmy z Gerardem parą od pięciu
miesięcy, ale nikt postronny o tym nie wiedział. Prawdę znali tylko nasi
przyjaciele. Staraliśmy się być bardzo ostrożni w naszych poczynaniach, aby nie
przyłapali nas paparazzi, bo akurat na rozgłosie nam nie zależało. Dlatego też
nigdy nie pojawiliśmy się razem na żadnym oficjalnym wyjściu. Jednak w taki
dzień jak dziś, postanowiliśmy nie przejmować się nikim ani niczym, tylko
skupić się na celu tego spotkania. Nie była to żadna gala, choć po naszych
oficjalnych strojach można by nieco zwątpić. Ja ubrana na ciemno, Piqué w
czarnym garniturze, białej koszuli i pod krawatem. Oboje w ciemnych okularach i
z herbami klubu przypiętymi tuż nad sercem, co było znakiem rozpoznawczym
wszystkich socios na oficjalnych spotkaniach klubowych.
Gdy dojechaliśmy na miejsce, piłkarz
wysiadł pierwszy i otworzył mi drzwi od strony pasażera. Objął mnie troskliwie ramieniem
i ruszyliśmy ku wejściu.
– Znałaś go w
ogóle? – zapytał pogrążony w myślach.
– Tak. Dziadek mi
go kiedyś przedstawił, jak byłam małą dziewczynką. Podczas obchodów
urodzinowych klubu, kiedy dowiedział się o moich urodzinach, szybko pobiegł do
jakiegoś schowka, wziął piłkę, podpisał się na niej i wręczył mi ją.
Powiedział, że może kiedyś zyska na wartości. – wspominałam – To był cudowny
człowiek – westchnęliśmy oboje, idąc dalej przed siebie. W szatni roiło się już
od zawodników Blaugrany, którzy wzajemnie pomagali sobie z zawiązaniem
krawatów. Większość była smutna, co nie zdarzało się zbyt często. I całe
szczęście.
Kilka
minut później cała drużyna, sztab, socios, zarząd i kilka partnerek piłkarzy
stanęło na przygotowanej wcześniej murawie. Dokoła panowała głucha cisza.
Boisko zazwyczaj przepełnione śmiechami, w owym momencie jawiło się jako
ponure, wyzute ze wszelkich pozytywnych emocji.
Jako
pierwszy głos zabrał prezydent Laporta. Jednak dopiero, kiedy odezwał się Josep
Guardiola, po całym Camp Tito Vilanova przeszły ciarki. Podczas jego mowy w
oczach zalśniły mi łzy. Lekko złapałam za dłoń mojego chłopaka, który
natychmiast ścisnął ją mocniej. Staliśmy tak ze splecionymi dłońmi, wsłuchani w
słowa kolejnych osób. Obecność dziennikarzy nie robiła na nas wrażenia. Było
nam obojętne, czy ktoś się czegoś domyśli czy też nie. W tej chwili najważniejszy
był Tito i pamięć o nim.
Po
oficjalnej części wszyscy zapozowaliśmy do grupowego zdjęcia, jak było to w
zwyczaju już od dwóch lat. Następnie udaliśmy się do klubowej restauracji na
wspólny posiłek. Przed deserem wyszłam się nieco przewietrzyć. Oparłam się o
barierkę i wpatrywałam w niebo. Drzewa szumiały, wiał chłodny wiatr. Na mojej
skórze pojawiła się gęsia skórka. Usłyszałam kroki, a już po chwili na moich
ramionach zagościła za duża marynarka. Mężczyzna objął mnie w pasie i przysunął
do siebie. Oparłam głowę na jego ramieniu i delikatnie się przechyliłam, by
złożyć pocałunek na obojczyku blondyna. Katalończyk momentalnie się uśmiechnął
i wtulił swoją głowę w moją szyję.
– Ria, dziecko,
chodźcie do środka, bo niosą już flan – w drzwiach pojawił się prawie siedemdziesięcioletni
mężczyzna.
– Już idziemy. –
chwyciłam za dłoń towarzysza – A… Dziadku? – zwróciłam się do niego – Bo… Ja
chciałabym ci kogoś przedstawić… – spojrzałam niepewnie na Gera.
– Wnusiu, przecież
wiem, jak on się nazywa – zaśmiał się dziadek.
– No tak, ale mi
nie o to… – nie udało mi się dokończyć, bo Katalończyk postanowił przejąć
stery.
– Panie Saldaña,
dla mnie to wielki zaszczyt móc w końcu poznać pana tak osobiście. Dziadek mi
wiele o panu opowiadał.
– Och, nie praw mi
komplementów, Gerard, bo jeszcze się zarumienię, a babą przecież nie jestem –
machnął ręką.
– Dziadku! –
krzyknęłam, a mężczyzna się odwrócił – Gerard i ja… My… Em… Jesteśmy parą –
wypaliłam.
– I dopiero teraz
mi to mówisz? Witaj w rodzinie, chłopcze. Ale pamiętaj, że to, że jesteś socio,
nie oznacza, że nie będę cię obserwował. A mój wnuk Sergio z chęcią mi w tym
pomoże – uścisnął blondyna i wrócił na salę, a my poszliśmy za nim.
– Wnuk Sergio? –
zdziwił się – Przecież ty nie masz rodzeństwa, a twoja mama też była
jedynaczką.
– Tak. Ale
dziadkowi chodziło o jego wnuka Sergio Ramosa – zaśmiałam się.
– Co? Od kiedy to
twój dziadek…
– Udało mi się go
przekonać. – przerwałam mu w pół zdania – Uwierz mi, że lepiej, żeby nazywał
Ramosa wnukiem aniżeli witał go widłami. – spojrzałam niepewnie na mojego
chłopaka – Co tak patrzysz? Przy pierwszym spotkaniu dziadek chciał go
przegonić z Aragonii za pomocą wideł do siana. Tak więc to jest lepsza opcja. I
dziadek, i Sergio są zadowoleni. A ja nie muszę bać się o ich życie przy każdym
spotkaniu – puściłam mu oczko i zasiadłam do stołu.
[1] Artiste
ft. PartickPiano „Pamiętam”
***
Nie mogłam nie wspomnieć o tym wspaniałym człowieku. Tito był wielki...
Piszcie proszę, czy chcecie, by kolejne opowiadanie dotyczyło Thiago Alcântary czy Javiera Mascherano. :)
Zachęcam do zajrzenia: http://vida-es-xula.blogspot.com/
Wiedziałam, że będzie tu choć jeden rozdział poświęcony Tito. Ahh, to już będą dwa lata, a jakoś dalej nie potrafię pojąć tego, że go nie ma. :/ Cóż, rozdział boski i jeszcze tekst Artiste. <3
OdpowiedzUsuńI co do zapytania, to w sumie poczytalabym sobie o Masche :3
Buziaki ;*
Ja mam chyba słabość do Tito. Bardzo szanuję tego człowieka za to jaki był i jak zrewolucjonizował piłkę nożną. A Artiste uwielbiam. ;) Buziaki ;*
UsuńChcesz wiecej :) zawsze czekam na kolejny rozdzial :)
OdpowiedzUsuńMiło mi :)
UsuńGdy po raz pierwszy usłyszałam ten kawałek Artiste, chciało mi się ryczeć.
OdpowiedzUsuńA co do rozdziału... Był on całkiem inny i nie potrafię napisać dlaczego. I naprawdę mi się podobał!
Mam dziwne wrażenie jakby ta cała wielka przyjaźń z Sergio i to, że jej dziadek go uwielbia, może stanowić swojego rodzaju barykadę. Może tylko mi się tak wydawać... Gerardowi może to przeszkadzać. Z resztą... Zobaczymy co wymyślisz! :)
PS. Moją miłość do rodzinki Alcantara głoszę wszędzie, tak no więc... Odpowiedź na pytanie masz! :D Jeszcze opisz czasem pojawienie się tam Rafy to już w ogóle mnie będziesz miała ;)
Barykady będą, ale Sergio chyba nie będzie jedną z nich. ;) Spokojnie, pojawią się oba opowiadania. Chcę tylko wiedzieć, które opublikować jako pierwsze. A Rafa na pewno epizodycznie się pojawi. Mogę zapewnić, że takiego opo jeszcze nie było. ;**
UsuńNareście się doczekałam tego rozdziały :D jak każdy poprzedni jest cudowny <3 czekam na next :*
OdpowiedzUsuńZapraszam do mnie, pozdrawiam <3
Dziękuję i również pozdrawiam :)
UsuńŚwietny
OdpowiedzUsuńDzięki :)
UsuńRozdział idealny, jak zawsze ;*
OdpowiedzUsuńThiago jak najbardziej ;3 /Zuza
Dziękuję, kochana. ;* Okay, czyli mamy 2:1 dla Thiago. :p
Usuń