wtorek, 1 marca 2016

Epilog

All she sees is hurt and pain. She wants to break the chains. She'll keep pressing everyday… And she'll find her own sweet way.[1]

         Bałam się. Cholernie się bałam. Chociaż w głębi duszy wiedziałam, że kiedyś ten dzień nadejdzie, moje serce wręcz wyrywało się z piersi. Strach przepełniał całe moje ciało. Każda komórka, neuron – nic nie działało należycie. Synapsy nie współpracowały. Mediatory jakby się gdzieś zagubiły. Osłonki mielinkowe i Schwanna odmawiały przewodnictwa impulsów nerwowych. Przewężenia Ranviera jakby hamowały przeskoki energii. Prawidłowo pracował jedynie łańcuch odruchowy. Bo jak inaczej nazwać to, że kiedy tylko poczułam na sobie dzięki receptorom dotyk Piqué, momentalnie moje efektory spowodowały, że przywarłam go jego torsu i nie chciałam za nic w świecie puścić jego mokrej koszulki?
To niesamowite jak ciężko może się mówić o swojej własnej przeszłości. Niby to nic takiego. W końcu co było, to było. Co się stało, to się nie odstanie. Trzeba iść do przodu i nie spoglądać w tył. Niektórzy opowiadają o tym z taką lekkością, jakby to ich zupełnie nie obchodziło. Jakby te sprawy dotyczyły kogoś innego, a nie ich samych. Bardzo ich podziwiałam. Ja tak nie potrafiłam. Co prawda opinia innych ludzi nie była dla mnie najważniejsza, a w wielu wypadkach po porostu po mnie to spływało jak po kaczce, lecz rzecz z moją przeszłością miała się zupełnie, ale to zupełnie inaczej. To było dla mnie jak takie „top secret”, pilnie strzeżona tajemnica, o której nikt nieodpowiedni, postronny miał się nigdy nie dowiedzieć – coś jak z biologiczną matką Cristianito. Całą prawdę znało tylko kilku moich przyjaciół i dziadek Jorge. Lecz to grono miało się właśnie powiększyć o pewnego wysokiego Katalończyka z rozbrajającym uśmiechem, którego oczy obecnie ciskały we mnie piorunami.
– Ja tak nie mogę, rozumiesz?! – wydarł się, chodząc nerwowo po salonie trenera A.C. Milanu – Zależy mi na tobie, ale związek opiera się przede wszystkim na zaufaniu! A skoro ty mi nie ufasz na tyle, żeby mi powiedzieć…
– A co ja mam ci powiedzieć, co?! – wybuchłam i spojrzałam na niego – Że oprócz gównianego ojca, który totalnie się mną nie przejął po tragicznej śmierci mojej mamy, bo wolał chlać na umór, inni też mnie krzywdzili?! – wstałam – Że w Madrycie poznałam przyjaciół, dzięki którym jeszcze żyję?! Że to oni odwiedli mnie od myśli samobójczych?! Że to oni pomagali mi, opiekowali się mną po tym, jak mój ówczesny chłopak, który grał w rezerwach Atlético Madryt pewnego pięknego, słonecznego wieczora, tuż po przegranym przez jego drużynę meczu przyszedł do mojego mieszkania pijany w trzy dupy i brutalnie mnie zgwałcił?! A po tym jak się dowiedział o ciąży to mnie pobił do tego stopnia, że przez tydzień nie byłam w stanie się ruszyć?! Że zabił moje nienarodzone dziecko?! Że spieprzył mi życie?! – rozpłakałam się na dobre – Że to przez niego musiałam wyjechać ze stolicy? Że to przez niego nie byłam w stanie zaufać żadnemu mężczyźnie? – blondyn podbiegł do mnie i pochwycił w ramiona. Mocno mnie do siebie przycisnął i uspokajająco gładził po włosach.
– Ciii… – ucałował moje czoło – Ja… Ja nie wiedziałem. Znaczy… Sergio mi mówił, że ktoś cię kiedyś skrzywdził, ale nie spodziewałbym się, że… – westchnął głośno – Przepraszam.
– Teraz już wiesz, dlaczego tak reaguję, kiedy pijesz? Ja się po prostu boję. Nie chcę przechodzić przez to po raz kolejny. Dwa razy alkohol już mi zniszczył życie…
– Nie wezmę do ust ani kropli.
– Przez kilka miesięcy dopuszczałam do siebie tylko Sergio, Ikera i Karima. No i jeszcze z Mou rozmawiałam – wychrypiałam w jego koszulkę.
– A dziadek?
– Dziadek dowiedział się dopiero niedawno. Na parę dni przed tym, jak kręciliśmy ten teledysk z Pinto.
– A ten… chłopak? On grał wtedy w rezerwach, tak? To… gdzie on teraz… gra? – mówił przez zaciśnięte zęby.
– Nie gra. Ramos i Casillas z pomocą Mourinho w ciągu kilku minut raz na zawsze zakończyli jego karierę. Nie miał szans w żadnym klubie. Był spalony.
– Gdybym go dorwał…
– Powiem ci to samo co chłopakom: nie warto.
– Ale on cię skrzywdził! Skrzywdził niewinną, bezbronną kobietę. Kobietę, którą kocham najbardziej na świecie… – ujął moją twarz w obie dłonie o delikatnie złączył nasze usta.
– Czy ty właśnie…
– Tak. Kocham cię, Ria. Kocham i nigdy nie przestanę – patrzył mi prosto w oczy.
– Kocham cię, Gerard. – wyszeptałam wprost w jego usta, a ten uśmiechnął się najszerzej, jak potrafił. Cieszył się jak małe dziecko. Zresztą ja też – Żadnych więcej tajemnic.
– Żadnych. – potwierdził i zachłannie wpił się w moje usta – Możesz coś dla mnie zrobić? – przytaknęłam – Po prostu mi zaufaj.
– Już to zrobiłam.
– I wróć ze mną do domu. – poprosił błagalnie – Do naszego domu.
– Do naszego domu, kochanie. – na jego ustach pojawił się szeroki, szczery uśmiech – Do domu, który wypełnimy miłością.
– Naszą i naszych dzieci – złapał mnie w pasie i zaczął nas okręcać dookoła. Śmialiśmy się wniebogłosy.
         I w tej chwili stało się coś niewiarygodnego, a wręcz niemożliwego. Ja, Ria Blanca Murillo Saldaña poczułam na własnej skórze, jak to jest zaznać szczęścia. I wiecie co? Spodobało mi się. I to bardzo.
***
My new resolution is to trust you
My business to love you until you've had it
I'm not gonna miss out on the good stuff
The grass is much greener with us on it…[2]



[1] Spice Girls „Let love lead the way”
[Wszystko, co widzi, to zranienie i ból. Ona chce się wyrwać z łańcuchów. Będzie się codziennie bardzo mocno starała… I znajdzie swój własny, słodki sposób.]
[2] Shakira „Good stuff”
[Moim nowym rozwiązaniem jest zaufać ci. Moim interesem kochać cię, aż to zrozumiesz. Nie mam zamiaru omijać wszystkich dobrych rzeczy. Trawa jest dużo bardziej zielona, jeśli na niej jesteśmy…]

***

I pojawił się epilog... Mam mieszane uczucia. Z jednej strony cieszę się, że udało mi się napisać to opowiadanie, ale z drugiej - jakoś ciężko mi jest się z nim żegnać. Ta historia była inna niż poprzednie przeze mnie pisane, Pomysł także zrodził się spontanicznie i dość niespodziewanie - jak to przeważnie ze mną bywa. ;)
Po ostatnim blogu, pisałam Wam, że w głównym bohaterze zazwyczaj wiele jest z autora. Nie inaczej było też w tym wypadku. Ria ma wiele moich cech - nie wiem, czy nie aż za dużo! :o Ale cóż... Jestem pewna, że bez moich życiowych doświadczeń, nie byłabym w stanie napisać tego opowiadania. Początkowo - przez kilka ładnych miesięcy - był tylko napisany pod wpływem emocji prolog, który wcale nie miał być prologiem - miał być jedynie wpisem na photoblogu. A wyszło jak wyszło. :p Tak czy siak, bardzo przywiązałam się do Rii. Myślę, że dobrze poznaliście panienkę Murillo i całkiem możliwe, że wywnioskujecie, które jej cechy są zaczerpnięte z mojej skromnej osoby. Lecz to już sprawa dalszoplanowa. :)
Chciałabym w tym miejscu podziękować wszystkim czytelnikom - zwłaszcza tym, którzy trwali przy mnie, komentowali, wspierali. Wielkie dzięki, kochani! <3
Koniec "My new resolution is to trust you" jest jednocześnie początkiem nowego bloga pod tytułem "Utracony". Serdecznie zapraszam do zapoznania się z prologiem i pozostawienia po sobie śladu.
Liczę jeszcze jednak na Wasze opinie co do tej historii. :*

Besos,
Lila

czwartek, 25 lutego 2016

Rozdział XX:

Como un guerrero en la arena, yo lucharé y al final yo ganaré...[1]

         Kiedy po treningu wrócił do domu, zmartwiła go panująca tu cisza. Rzucił w przedpokoju torbę i poszedł do kuchni. Potem udał się do salonu, na taras, do ogrodu. Nigdzie jej nie było. W końcu poszedł na górę do sypialni. Niby wszystko było normalnie, ale… Coś przykuło jego uwagę. Drzwi od garderoby były otwarte. Wszedł tam i zamarł. Pomieszczenie świeciło pustkami. Zabrała wszystkie swoje rzeczy. Nie mógł w to uwierzyć. Kopnął ze złości w fotel. Wyszedł i usiadł na łóżku. Schował twarz w dłoniach. Co on narobił? Ria się wyprowadziła. Gdzie teraz była? Może wróciła do mieszkania dziadka? Chciał to sprawdzić, ale kiedy wstawał, w ręce wpadła mu niewielka karteczka. To było jej pismo. Spojrzał z przerażeniem na wykaligrafowane słowa.
„Przepraszam. Nie potrafię inaczej. Starałam się, ale nie jestem jednak tak silna. Muszę to wszystko przemyśleć. Dajmy sobie czas.
Ria”
         Może to jednak nie koniec? Nie napisała przecież, że nie chciała go znać, ani że z nim zrywała. Była jeszcze nadzieja. Musiał ją znaleźć. Musiał ją znaleźć i to szybko. Może jeszcze nie wyjechała? Moment, Marc coś mówił, że ostatnią noc spędziła u nich. Tak, to było to. Jego przyjaciele musieli coś wiedzieć na temat wyjazdu Murillo. Szybko zbiegł po schodach, wsiadł do auta i z piskiem opon ruszył w kierunku Castelldefels, gdzie mieszkali młodzi rodzice. Nie pukając, wszedł do ich domu.
– Marc! – krzyknął.
– Co się drzesz? – podszedł do niego kolega z drużyny, trzymający w ramionach synka – Masz szczęście, że Fabio nie śpi, bo Melissa by cię chyba zabiła, jakbyś go obudził. – cmoknął dziecko w czółko – Co jest?
– Gdzie ona jest? – zapytał prosto z mostu.
– Kto? – odezwała się Hiszpanka – Szukasz Rii?
– Spała u was wczoraj. Musicie coś wiedzieć. – błagał – Wróciłem do domu, a tam nie było już jej rzeczy. – usiadł z kanapie – Ani jednej, rozumiecie? Nic. Zabrała wszystko – w oczach miał nie tylko ból, ale i łzy.
– Wiesz przez co wyjechała, prawda? – dziewczyna wzięła dziecko na kolana i zaczęła je bujać.
– Domyślam się. Nie wiedziałem, że aż tak przegiąłem. To tylko piwo.
– Nie dla niej. Dla niej alkohol to alkohol. Ona dużo przeszła. A wspomnień nie da się wymazać. Nawet tych najbardziej bolesnych – powiedział mu przyjaciel.
– Chciałbym tak jak wy – zapatrzył się na Fabio.
– Co masz na myśli?
– No tak jak wy. Mieć dom, ukochaną przy boku, dziecko… – westchnął – Chciałbym założyć z Rią rodzinę. – wyszeptał – Wszystko spieprzyłem, co? – zwrócił się do kobiety.
– Posłuchaj, Gerard, masz swoje za uszami, ale jesteś dobrym człowiekiem. Zasługujesz na szczęście. Nic jeszcze nie jest stracone. Na nic nie jest za późno.
– Myślisz, że byłaby w stanie mi wybaczyć?
– Tak. A wiesz dlaczego? – pokręcił przecząco głową – Bo cię kocha, idioto.
– Skąd wiesz? Powiedziała ci? – nie wierzył, a po chwili posmutniał – Mi tego nigdy nie powiedziała.
– A ty jej to kiedyś powiedziałeś?
– Nie – zawstydził się.
– No widzisz, oboje się boicie, ale się kochacie.
– Co ja mam teraz zrobić? Nawet nie wiem, gdzie ona jest – był bezsilny. Chciał ją po prostu przytulić. Przyciągnąć do siebie mocno i już nigdy nie puszczać. Chciał spędzić z nią resztę życia. Był pewien, że Murillo była tą jedną jedyną.
– Marc, idź położyć małego. – oddała syna w ręce narzeczonego – Zanim cokolwiek powiem… Co ty do niej czujesz, Geri?
– Szaleję za nią. Uwielbiam ją. – powiedział pewnie – Kocham ją. – dodał ciszej – Kocham ją jak głupi.
– Wiesz, gdzie mieszka teraz Mourinho?
– No tak. Na obrzeżach Mediolanu – podrapał się po karku.
– Via Pompeo Marchesi 48. – rzuciła płynnym włoskim oraz poklepała go po plecach – Powodzenia.
– Ona tam jest?
– Tak, mieszka tam z Mou. – wtrącił się Bartra – Rezerwuj szybko lot i ją odzyskaj. Ona też za tobą tęskni.
         Nie myśląc wiele wybiegł z posesji rzucając jedynie niewyraźne pożegnanie. Udał się prosto na lotnisko. Portfel i telefon miał ze sobą, a więcej nie było mu potrzeba. Nie miał zamiaru spędzić tam kilku dni. Jechał tam tylko i wyłącznie po to, by powiedzieć Murillo te dwa proste słowa. No i jeszcze, żeby ją prosić o powrót do domu. Do ich wspólnego domu. Chciał tego jak niczego innego na świecie. Całym sercem i duszą pragnął, żeby ta drobna osóbka znowu zagościła w ich wspólnym gniazdku. By mógł budzić ją subtelnymi pocałunkami. By mógł wtulić się w nią o każdej porze dnia i nocy. By razem śmiali się, oglądając komedie. By spędzali ze sobą każdy wieczór, każdą możliwą chwilę. By dawali sobie radość. Uwielbiał na nią patrzeć. Ubóstwiał każdy jej ruch, gest. Kochał w niej wszystko. Była dla niego ideałem, pomimo wad, które posiadała. Nie potrafił wyobrazić sobie kogoś innego w jego łóżku. Chciał tylko jej. Marzył o tym, żeby ich wspólne poranki wypełnione były czułością i radością. W głębi duszy liczył na to, że już niedługo dane mu będzie usłyszeć z jej ust tak piękne zdanie, które do góry nogami wywróci ich życie. Ale to będzie ich wspólne życie. Był skłonny zmieniać pieluszki, wstawać w nocy. W gruncie rzeczy, on się tego wręcz nie mógł doczekać. Chciał się postarać o dziecko już jakiś czas temu, ale bał się jej o tym powiedzieć. Bał się, że mogła go wyśmiać albo się nie zgodzić. Przecież nigdy mu nie powiedziała, że go kochała. Te myśli, że mogłaby kiedyś odejść, zamęczały go, nie dawały spać, normalnie funkcjonować. Trawiły go od środka i tutaj właśnie pomagał alkohol. Okazał się być najlepszym kompanem do topienia smutków. Tylko, że to właśnie przez tego towarzysza wszystko się posypało. To przez to Ria przebywała obecnie w Mediolanie w domu Mourinho. To właśnie przez alkohol Gerard mógł stracić miłość swojego życia. I właśnie to do niego dotarło.
         Stwierdził, że był głupcem. Nie stać go było na szczerą rozmowę z kobietą, którą darzył ogromnym uczuciem. Zwykle nieprzebierający w słowach i dążący do wyznaczonego celu światowej klasy piłkarz nie odważył się na tyle, by wyznać swoje uczucia i zdradzić plany na przyszłość, a także marzenia dotyczące założenia rodziny. Takiej prawdziwej, kochającej się, wspierającej i szczęśliwej rodziny. Kto by pomyślał, że ten prawie dwumetrowy stoper marzył o maleńkim brzdącu, który byłby owocem miłości jego i pewnej pięknej dziennikarki? Na pewno nie sam zainteresowany. Ale przez ten rok wiele się wydarzyło. Gerard zakochał się, zadurzył, wpadł po uszy czy jak sobie chcecie. Nie widział świata poza wnuczką starego Saldaña. Bo to ona była całym jego światem. Nie liczyło się dla niego nic więcej. To ona była na pierwszym miejscu. Dla niej gotów był rzucić piłkę nożną, wyprowadzić się na drugi koniec świata. Wszystko by dla niej zrobił. A nie zrobił tak prostej, jakby się wydawało rzeczy. Nie potrafił jej nie skrzywdzić. Nie zrobił tego oczywiście celowo, ale jednak ją skrzywdził. Zranił jej uczucia. Nie docierało do niego, jak mógł być tak głupi. Wyrzucał sobie, że chodził do tych wszystkich barów. Był zły sam na siebie. Chociaż zły to za mało powiedziane. Był wściekły. Wściekły za własną głupotę, idiotyzm, kretynizm. Nie mógł sobie wybaczyć, że jego maleńka Ria płakała. A co najgorsze – płakała prze niego. Dosyć. Musiał to zmienić. Musiał to naprawić. Przecież on ją do jasnej cholery kochał! I choćby to on miał cierpieć katusze, nie pozwoli, by ta śliczna istotka uroniła przez niego choćby jeszcze jedną łzę.
         Był zdeterminowany. Ułożył sobie w głowie całą listę argumentów, którymi chciał przekonać nowego trenera miejscowego klubu do tego, by wpuścił go do domu i pozwolił porozmawiać z dziewczyną. Wiedział, że łatwo raczej nie będzie, bo José należał do tych upartych, ale też do tych, którzy dzielnie jak lwy walczyli o swoich najbliższych. A do najbliższych Portugalczyka zaliczała się między innymi Ria Blanca Murillo Saldaña.
         Zrobił kilka głębszych oddechów i spojrzał na zegarek. Dwadzieścia pięć po północy. Na dworze ciemna noc, przerywana pojedynczymi piorunami. Szum szalejącego wiatru, któremu akompaniowały głuche grzmoty. Krople bijące o szyby taksówki. Siedział w żółtym pojeździe i gapił się tępo na świeżo odremontowany budynek z wysokim żywopłotem. Dawno nie widział takiej ulewy. Chyba ostatni raz miało to miejsce jeszcze podczas jego przygody z Manchesterem United. Przetarł twarz drżącymi dłońmi, wręczył taksówkarzowi banknot i pognał w strugach deszczu na ganek. Stanął tam, otrzepał włosy z kropli i… Zadzwonił. Przed jego oczami przewijały się różne sceny tego, co mogło za chwilę nadejść. Pomyślał nawet o tym, że trener stanie zaraz w drzwiach i powie mu, że teraz już za późno, bo to właśnie on związał się z dziennikarką i są w końcu szczęśliwi. Pokręcił głową, jakby chciał odsunąć od siebie tę wizję. Pomógł mu w tym odgłos otwieranych drzwi. W progu stał średniego wzrostu posiwiały mężczyzna, będący jednak w świetnej formie fizycznej. Zmierzyli się dokładnie. Gospodarz popatrzył na gościa z mordem w oczach, ale już po chwili lekko się uśmiechnął i zaprosił piłkarza do środka.
– Już myślałem, że dzisiaj się nie pojawisz. A obiecałem sobie, że za każdy dzień zwłoki będę ci coraz bardziej utrudniał wizytę i pobyt w mieście – odezwał się.
– Co? – zamrugał kilka razy Katalończyk – To ty wiedziałeś, że przyjadę?
– Tak. – pokiwał głową – A przynajmniej miałem taką nadzieję. Że w końcu zrozumiesz, że ją kochasz i przyjedziesz ją odzyskać. – zaśmiał się, siadając na kanapie – Ale nie wiedziałem, że będziesz miał takie wejście. W otoczeniu atmosfery grozy. Wiesz, burza, błyskawice, ulewa, prawie huragan, a tutaj pojawia się skruszony, zdeterminowany i przemoczony do suchej nitki Piqué.
– José, ona tutaj jest, prawda? – zapytał niepewnie, a ten pokiwał głową.
– Tak. Ale najpierw musisz mi powiedzieć, co masz zamiar zrobić.
– Chcę ją przeprosić za to, że byłem takim dupkiem i kretynem. Nigdy nie chciałem, żeby przeze mnie płakała. – jęknął bezsilnie – Zależy mi na niej. Jest dla mnie najważniejsza na świecie. Zrobiłbym dla niej wszystko. Dosłownie. Kocham ją i chcę, by była szczęśliwa. Jeśli jest taka beze mnie to trudno. Odejdę. Ale mam jeszcze nadzieję, że da mi szansę to wszystko poskładać. Naprawić to, co spieprzyłem. Bo nie chciałem. Ja naprawdę nie chciałem. Nigdy już nie wezmę do ust alkoholu. – uśmiechnął się leniwie – No może zrobię drobny wyjątek, jak urodzi mi się dziecko. Ale wiesz, to tylko po to, żeby było zdrowe. Wolałbym nie kusić losu.
– Dziecko?
– Tak. – odpowiedział poważnie – Chciałbym, oczywiście jeśli Ria się zgodzi, założyć rodzinę. Mieć dzieci. Mieć żonę – wyszeptał ostatnie zdanie. Portugalczyk poklepał go przyjacielsko po plecach. Gerard uniósł głowę i wtedy ją zobaczył. Stała zapłakana na schodach. Miała na sobie jedynie jego za dużą koszulkę. Pamiętał, że pożyczył ją jej, kiedy nocowała u niego po raz pierwszy. Nie miał pojęcia, że ją tu ze sobą zabrała. Może w takim razie jeszcze coś dla niej znaczył? Przecież takie drobne gesty też miały drugie dno, nieprawdaż? Dotarło do niego, że Murillo słyszała całą rozmowę i nawet mu ulżyło.
– Walcz o nią – szepnął mu na ucho szkoleniowiec i udał się na górę, zapewne do swojej sypialni. Przechodząc obok młodej dziewczyny, ucałował ją w czoło, dodając otuchy. Ona zaczęła powoli schodzić na parter. Była przerażona. Nie lubiła takich sytuacji i to dlatego zawsze przed nimi uciekała. Ale kiedyś w końcu trzeba było stawić im czoła. Kiedyś w końcu musiał być ten pierwszy raz.
         Kataloński stoper zerwał się na równe nogi i podbiegł do niej. Nie myśląc zupełnie, porwał ją w ramiona. Tak, tego mu było trzeba. Ciepła jej ciała, jej oddechu muskającego jego szyję, jej bicia serca. Zacisnęła drobne piąstki na jego przemoczonej koszulce. Czuł, że płakała. Odsunął ją od siebie delikatnie. Wziął w dłonie jej twarz i zaczął scałowywać wielkie jak grochy łzy. Nie pomagało. Dziewczyna płakała jeszcze mocniej. Musnął jej nos swoim i złączył ich czoła. Słyszał, jak jej oddech powoli się normował. Uspokajała się. Stali tak na środku salonu, wtuleni w siebie. Chcieli się nacieszyć tą chwilą, bo nie mieli pojęcia, co przyniesie kilka najbliższych minut, a może godzin. Nie wiedzieli, co chciała powiedzieć ta druga strona. Oboje się bali. Bali się przede wszystkim odrzucenia i związanego z nim cierpienia. Wiedzieli, że nie byliby w stanie znieść rozrywającego się na pół serca. To właśnie wizja tego przeszywającego na wskroś bólu sprawiła, że bali się wyznać swoje uczucia. Nie chcieli go nigdy poczuć. A w tej chwili – choć nieświadomie – doprowadzili do tego, że krwawiły ich serca. Serca przepełnione miłością do osoby, którą przytulali.







[1] Nicky Jam „Un Sueño”
[Jak wojownik na arenie, będę walczył i na końcu wygram…]

***
Mamy i rozdział z perspektywy Gerarda. :D

czwartek, 18 lutego 2016

Rozdział XIX:

It's gonna take a miracle to bring me back. I guess that's what I get for wishful thinking. Should've never let you enter my door.[1]

         O, nie. Tego było już zbyt wiele. Skoro tak miało wyglądać nasze wspólne życie, to ja miałam tego kategorycznie dosyć. Nie mogłam pozwolić sobie na to, by znów obawiać się o każdy kolejny dzień. Już kiedyś tak żyłam i jak to się skończyło? No właśnie – nijak. Uciekłam. Zawsze tak robiłam, kiedy coś mnie przerastało. Czym ja zawiniłam scenarzystom mojego nędznego żywota, że coraz to dokładali mi nowych zmartwień, problemów? A miało być już tak pięknie. Z Piqué miało być inaczej, lepiej. Przy nim miałam się w końcu odnaleźć, zasmakować szczęścia, miłości. Nie chciałam więcej smutków. Nie chciałam, by znowu zaczęły mnie męczyć wspomnienia. Niestety nie udało się. Demony przeszłości znowu zaczęły się ze mną droczyć.
– Teraz to już przegiąłeś, Gerard – zdenerwowałam się.
– O co ci chodzi? – mruczał – Byłem po prostu na piwku z kumplami i tyle – wzruszył ramionami.
– Na piwku z kumplami? To chyba wpadłeś do beczki z wódką po drodze, bo tak śmierdzisz alkoholem! Nie wmówisz mi, że wypiłeś dwa czy trzy piwa! Nie jestem ślepa! – krzyczałam.
– Musisz się tak wydzierać? Łeb mi pęka.
– I bardzo dobrze. – zaśmiałam się – Wiesz co, trzeba było pić częściej, może byłbyś odporniejszy. Co drugi dzień to chyba trochę za mało.
– Nie przesadzaj. Piliśmy za twoje zdrowie – próbował mnie przytulić, ale mu się wyrwałam.
– Dzięki za troskę. Możesz zaprosić kolegów na noc, bo na pewno nie spędzisz jej ze mną. Wychodzę – oświadczyłam, po czym złapałam torebkę i opuściłam posesję.
– Ria! – słyszałam jego wołanie, ale się nie odwróciłam. Nie potrafiłam. Nie mogłam tam zostać. Nie byłam w stanie znowu patrzeć na to, jak bardzo bliska mi osoba piła. Może w przypadku piłkarza nie było to jeszcze uzależnienie, może tylko… Ostatnio imprezował coraz częściej. A ja nie potrafiłam tego znieść. Może wyolbrzymiałam, może robiłam z igły widły, ale byłam przewrażliwiona na tym punkcie. Sama nie piłam nigdy więcej niż jedno piwo. Dlaczego? Bo bałam się, że mnie też może to spotkać, że też nie będę potrafiła się oprzeć i zatracę się w nałogu. Nałogu, który znowu zniszczy mi życie.
         Po kilkunastu minutach dotarłam pod dom Bartry. Zadzwoniłam do drzwi i czekałam, aż ktoś mi otworzy. Zerwał się wiatr i zaczęłam pocierać zmarznięte ramiona. Jak na lipiec pogoda nie sprzyjała. Po chwili w progu ujrzałam wysokiego bruneta.
– Jest Melissa? – spytałam niepewnie.
– Tak. Wchodź. – zaprosił mnie do środka – Zaraz zejdzie. Usypia małego. Obudził się niedawno. – uśmiechnął się lekko – Napijesz się czegoś?
– Wody. – rzuciłam wyprana z uczuć – Dzięki – wypiłam zawartość całej szklanki naraz.
– Coś się stało? Pokłóciliście się, tak? – pokiwałam głową, a on westchnął – Znowu wrócił na bani?
– Ja tak dłużej nie potrafię – rozpłakałam się. Chłopak mnie przytulił i wtedy właśnie zeszła na dół jego partnerka. Popatrzyła na nas zdziwiona.
– Znowu był na „imprezce” – wysyczał piłkarz.
– Marc, zostawisz nas? – poprosiła – Ria, kochanie, nie płacz – pogłaskała mnie uspokajająco po głowie, a ja się w nią wtuliłam jak małe dziecko.
– Ja już nie mogę tak dłużej. Ja nie daję już rady, Mel. Boję się. Boję się o niego. Boję się, że znowu będę cierpiała – wychlipiałam.
– Powiedziałaś mu, że nie lubisz, kiedy pije?
– Tak. I to wielokrotnie. Prosiłam go, żeby nie pił tak często, ale do niego nic nie dociera. Mówi, żebym się nie martwiła, że to tylko piwo z kumplami albo imprezki.
– Może naprawdę tak jest?
– Może. Nie wiem. – pokręciłam głową i otarłam łzy – Ja już nic nie wiem, Melissa. Może jestem jakaś przewrażliwiona. Ale nie zmienię tego. Nie potrafię. Życie już mnie tyle razy skopało, że boję się kolejnego ciosu. Już bym tego chyba nie zniosła…
– Kochanie, – objęła mnie mocno – chodź, zostaniesz dzisiaj u nas. Prześpisz się z tym i rano podejmiesz decyzję, co dalej. Może być?
– Chyba masz rację. A Marc nie będzie miał nic przeciwko, że tu zostanę?
– Marc nie będzie miał nic przeciwko. – zaśmiał się stojący na schodach Bartra – Właśnie pościelił ci w gościnnym.
– Dziękuję. Jesteście tutaj moimi jedynymi przyjaciółmi – uśmiechnęłam się blado.
         Po zimnym prysznicu, którym miałam nadzieję zmyć choć część moich trosk, położyłam się do łóżka. Kręciłam się, przewracałam z boku na bok, ale nie potrafiłam zasnąć. Cały czas męczyły mnie przeróżne myśli. Nie wiedziałam, co teraz będzie. Co będzie ze mną? Z Gerardem? Z nami? Czy było jeszcze, co ratować? Czy był sens ciągle się kłócić o jedno i to samo? Może lepiej po prostu się rozstać? Odpocząć od siebie? Przynajmniej przez jakiś czas? Może to pozwoliłoby na zatęsknienie za sobą? Zrozumielibyśmy, jak wiele dla siebie znaczyliśmy? Albo okazałoby się, że to jedna wielka pomyłka i niepotrzebnie pakowaliśmy się w poważny związek? Zbyt wiele pytań i żadnej odpowiedzi. Co teraz robił mój chłopak? Spał? Oglądał telewizję? Grał na konsoli? A może pił? Nie, stop! Nie mogłam tak myśleć. Nie mogłam od razu spisywać go na straty. Nie mogłam zakładać, że on był taki sam jak… Jak ten człowiek, który już nie żył. Przynajmniej dla mnie. Gerard taki nie był. Zdecydowanie. O to mogłam być spokojna – że nie stanie się taki jak…on. Piqué się mną przejmował, zależało mu – chociaż troszkę. I to właśnie ich od siebie odróżniało. Ale czy będę potrafiła żyć, patrząc na ukochanego mężczyznę, który spożywa alkohol w dużych ilościach? Czy będę mu potrafiła kiedyś zaufać w stu procentach? Kochałam go, ale przecież nie byłam mu nawet w stanie jeszcze opowiedzieć o mojej przeszłości. Jak więc zacząć przyszłość, skoro drzwi od przeszłości są zbyt ciężkie, by je zamknąć? A duma zbyt wielka, by poprosić ukochaną osobę o pomoc?

***

         Rano zasiedliśmy razem do śniadania. Melissa zrobiła naleśniki. Marc zajadał aż mu się uszy trzęsły. No w sumie ja też.
– I co teraz będzie? Zdecydowałaś już? – zapytała pani domu.
– Wyjedziesz do Madrytu? – spojrzał na mnie podejrzliwie defensor.
– Nie. Do Madrytu nie. No coś ty. – zdziwił się – Gdyby Sergio zobaczył mnie w takim stanie, to mogę się założyć, że od jutra byłbyś najlepszym stoperem w FC Barcelonie. – pokręciłam głową – On by mu tego nie przepuścił. Zabiłby go.
– Ramos? – uniosła brwi do góry Hiszpanka.
– Tak.
– No, nerwowy to on jest – przyznał Bartra.
– Co w takim razie masz zamiar zrobić?
– Na którą macie trening? – zwróciłam się do piłkarza.
– Na jedenastą.
– Więc po jedenastej pojadę do domu, spakuję się i pojadę na lotnisko.
– Przyjmiesz ofertę z „La Gazzetta dello Sport” – stwierdziła, gdy usiadła przy stole.
– To chyba najlepsze wyjście. Ja muszę sobie wiele rzeczy przemyśleć. On też powinien się nad paroma zastanowić. – gmerałam w śniadaniu – Tylko, Marc, proszę, nie mów mu na razie o niczym, okay? Nie chcę, żeby mnie złapał przed wylotem.
– A co potem?
– Na pewno się w końcu domyśli, dokąd się wybrałam. Ale całego Mediolanu nie sprawdzi. A już na pewno nie dotrze tam, gdzie będę mieszkać – powiedziałam tajemniczo.
– To gdzie ty się zatrzymasz? – ściągnął brwi wychowanek La Masíi – Masz już coś załatwione, że tak mówisz?
– Tak. Godzinę temu rozmawiałam ze starym przyjacielem. Powiedział, że mogę u niego zamieszkać. Niedawno przeprowadził się do Mediolanu i mieszka sam. Jego żona jeszcze musi dopełnić kontrakt w poprzedniej pracy, więc przyjedzie dopiero za dwa miesiące. A córka zostaje w Londynie.
– To u kogo ty będziesz mieszkać? – ciekawiła się dziewczyna.
– U nowego trenera A.C. Milanu.

***

         Stanęłam na hali odlotów i rozejrzałam się dookoła. Wszyscy się uśmiechali. Chyba ja jedyna byłam smutna. Wsiadłam do taksówki i pojechałam do siedziby „La Gazzetta dello Sport”. Weszłam do sporego budynku, porozmawiałam z mężczyzną, który do mnie dzwonił oraz podpisałam umowę. Na moje życzenie znalazł się w niej zapis, że w każdej chwili mogę zrezygnować z pracy i nie będzie mnie obowiązywał okres wypowiedzenia. Będę jedynie musiała zapłacić karę w wysokości tygodniówki. Złożyłam podpis oraz udałam się do mojego tymczasowego lokum. Niepewnie zapukałam do drzwi. Otworzył mi uśmiechnięty od ucha do ucha Portugalczyk. Porwał mnie radośnie w ramiona. Cieszył się jak głupek.
– Oj, José, José. Nic a nic się nie zmieniłeś.
– Tak samo jak ty. – posmutniał – Znowu uciekasz przed problemami zamiast je rozwiązywać. – otworzyłam usta, by coś powiedzieć, ale mnie uprzedził – Dobrze chociaż, że chowasz się u tych, którzy się o ciebie troszczą. Wiesz, że zawsze możesz na mnie liczyć? – pokiwałam głową – No, a teraz musisz mi wszystko opowiedzieć. – zasiedliśmy na wielkiej sofie – Co takiego się stało, że nie chciałaś się pokazać na oczy Sergio? Piqué coś nabroił, tak? Niech no ja go tylko dorwę! – zacisnął pięści i krzyknął.
– Mou… – wtuliłam się w niego – Boję się, że to wszystko się powtórzy – szlochałam. Przed nim nie musiałam niczego ukrywać. Trener o wszystkim świetnie wiedział. Znał moją przeszłość jak mało kto. Niegdyś zwierzyłam mu się z mojego dzieciństwa, powiedziałam, dlaczego zdecydowałam się na wyjazd z Aragonii. Zaś przy sprawie z Alejandro… Cóż, on po prostu wtedy przy mnie był. Pilnował mnie w ciągu dnia na zmianę z Ikerem i Karimem, a w nocy zastępował ich Sergio. Troszczyli się o mnie, dbali. Próbowali podtrzymywać na duchu. Tłumaczyli, że miałam dla kogo żyć, że przecież nie wszystko jeszcze skończone, że miałam przed sobą całe życie. Tylko dzięki nim nie wylądowałam na zamkniętym oddziale w szpitalu psychiatrycznym. Tylko dzięki nim nie skończyłam wtedy ze sobą…







[1] Rihanna ft. Justin Timberlake „Rehab”
[To będzie cud, bym do siebie doszła. To jest chyba to, co dostaję za łatwowierne myślenie. Nie powinnam ci nigdy pozwolić na przekroczenie progu moich drzwi.]

piątek, 12 lutego 2016

Rozdział XVIII:

Stay, make my blue moon bright for a change, make my dreams end right…[1]

         W moim życiu zawsze działo się dużo i byłam już do tego przyzwyczajona. Nie dziwiły mnie zlecenia z drugiego końca świata, ani nawet moja zgoda na nie. Byłam obieżyświatem. Nie potrafiłam na dobre zagościć w żadnym miejscu. Przeszłość cały czas się za mną ciągnęła. To piętno odcisnęło się na mnie na zawsze. Jednak od kiedy przeprowadziłam się na stałe do stolicy Katalonii wszyscy moi dawni zleceniodawcy i szefowie dobrze wiedzieli, że nie zamierzałam nigdzie wyjeżdżać. Obecnie byłam dziennikarką piszącą felietony i czasem relacjonującą większe wydarzenia sportowe. Chciałam jak najwięcej czasu spędzać z moim facetem. Bałam się. Po prostu się bałam, że mój dłuższy wyjazd mógłby źle wpłynąć na nasz związek. Nawet del Bosque pod koniec czerwca sobie odpuścił i znalazł nowego rzecznika dla reprezentacji.
         Kiedy spokojnie leżałam sobie na leżaku w naszym wspólnym domu, nagle rozdzwoniła się moja komórka. Niechętnie wstałam i odebrałam.
– Panienka Ria Murillo? – odezwał się męski głos.
– Tak. Z kim mam przyjemność?
– Tak, przepraszam, nie przedstawiłem się. Carlo Verdelli. Pracuję dla RCS MediaGroup.
– Tak, coś o panu słyszałam. – przyznałam zgodnie z prawdą – W czym mogę pomóc?
– Pracowała już panienka kiedyś dla naszego wydawnictwa…
– Owszem. Pracowałam w „Marce”. Tylko, że ja nadal nie wiem, do czego pan zmierza?
– Otóż, już spieszę z wyjaśnieniami. Chciałbym panience złożyć ofertę współpracy. Proponujemy panience posadę redaktor naczelnej „La Gazzetta dello Sport”. Kwota wynagrodzenia jest do negocjacji, ale jako wyjściową proponujemy osiem tysięcy euro miesięcznie. Nie ukrywam, że bardzo nam zależy, by dołączyła panienka do naszego zespołu.
– Bardzo mi to schlebia, ale ja już mówiłam, że nie podejmuję się pracy poza Barceloną.
– Rozumiem, ale Mediolan nie znowu jakoś daleko. – próbował mnie przekonać – Nie musi panienka teraz odpowiadać. Po prostu proszę obiecać, że się zastanowi.
– Dobrze. – westchnęłam – Zastanowię się i jak podejmę decyzję, niezwłocznie do pana zadzwonię.
– Dziękuję. Miłego dnia. Do usłyszenia.
– Do usłyszenia – rzekłam i się rozłączyłam.
         Narzuciłam na siebie zwiewną, krótką sukienkę i weszłam do domu. Stałam tak przy komodzie, na którą rzuciłam komórkę i wgapiałam się w ścianę. W mojej głowie kłębiły się tysiące myśli. Jeszcze niespełna rok temu nie wahałabym się ani chwili, mało tego – już byłabym spakowana i w drodze na lotnisko. Musiałam przyznać, że propozycja bardzo mnie kusiła, ale… No właśnie. Ale to tutaj był Gerard.
– Hej, kocie, wróciłem! – o wilku mowa.
– Hej – podeszłam do niego, uśmiechnęłam się i wystawiłam policzek na powitanie.
– A ty co taka nie w sosie, hmm? Stało się coś? – sięgnął po butelkę zimnej wody z lodówki.
– Nie, tylko… – westchnęłam i usiadłam przy wyspie kuchennej. Przetarłam twarz dłońmi – Przed chwilą dzwonił do mnie Verdelli. Z RCS MediaGroup.
– Co chciał? – zmarszczył brwi.
– Powiedział mi, że czeka na mnie posada. Redaktor naczelny – powiedziałam z „mądrą” miną.
– No to chyba dobrze? Oni wydają „El Mundo”, no nie? – zajął miejsce naprzeciwko mnie.
– Tak, to też – zaczęłam się bawić rękoma.
– Nie mów mi, że chcą, żebyś pracowała znowu w „Marce”? – najeżył się.
– Nie. Nie chcą, bym pracowała w Madrycie. – uśmiechnął się szerzej i położył swoją dłoń na mojej – Chcą, żebym się przeprowadziła do Mediolanu i pracowała w „La Gazzetta dello Sport” – zebrałam się na odwagę.
– Co?! – zdenerwował się – Chyba się nie zgodziłaś?
– Powiedziałam mu, że muszę się zastanowić.
– Chcesz tam jechać?
– Gerard…
– Rozumiem – wstał i ruszył w kierunku schodów. Pobiegłam za nim i złapałam za rękę. Niechętnie na mnie spojrzał.
– Niczego nie rozumiesz. Gdyby zadzwonił do mnie niecały rok temu, pewnie już bym była w samolocie do Włoch – żywo gestykulowałam.
– Więc co ci stoi na przeszkodzie? – zakpił.
– Ty. – powiedziałam prosto z mostu – Nie potrafię tak po prostu stąd wyjechać. Teraz mam ciebie i coś sobie obiecaliśmy jakiś czas temu. Nie chcę spieprzyć tego, co jest między nami, a boję się, że przez wyjazd tak właśnie mogłoby się stać. Sama nie podejmę takiej decyzji.
– A jeśli poproszę cię, żebyś tu ze mną została?
– To jest bardzo dobra oferta. Ale jeśli powiesz, żebym tutaj została… Zostanę – wysiliłam się na uśmiech.
– Zostań ze mną. – wyszeptał – Zmieniasz mnie. Dzięki tobie staję się lepszy. Staję się szczęśliwszy – przyciągnął mnie do siebie i mocno przytulił.
– Dobrze. Zostanę. Dla ciebie. Dla nas – spojrzałam mu w oczy i złączyłam nasze usta w delikatnym pocałunku.







[1] Avril Lavigne „Stay”
[Zostań, spraw, by mój niebieski księżyc był otwarty na zmiany, spraw, by moje sny kończyły się dobrze.]

***
Koniec już tuż tuż...

niedziela, 7 lutego 2016

Rozdział XVII:

Eres lo mejor que me ha pasado. Entre lo mundano y lo sagrado. Y aún más…[1]

         Kolejna impreza w tym miesiącu, a ja już miałam lekko dosyć. W każdy luźniejszy dzień chodziliśmy do klubu z kumplami Piqué. Tym razem zapraszał Marc, ale to jeszcze byłam w stanie zrozumieć, bo jego narzeczona obchodziła urodziny. Tak więc, nie marudząc nadmiernie ubrałam bordową mini od Stelli McCartney, a do tego wysokie czarne szpilki. Poprawiłam podpięte lekko włosy i zeszłam na dół.
– Ślicznie wyglądasz, kotku. – pocałował mnie namiętnie Katalończyk – Idziemy?
– Idziemy – westchnęłam.
– Co jest? – zmarszczył brwi – Źle się czujesz? Nie chcesz iść? Myślałem, że zaprzyjaźniłyście się Melissą.
– No tak. Tyle, że ja… – jęknęłam – Geri, ja po prostu nie cierpię, jak ty pijesz, rozumiesz? – zaszkliły mi się oczy.
– Obiecuję, że nie zaleję się dzisiaj w trupa. Będę grzeczny, kocie. – ucałował moją skroń – To jak? Idziemy czy zostajemy w domu? Tu też można by porobić kilka ciekawych rzeczy – poruszył zabawnie brwiami.
– Idziemy, wariacie – pociągnęłam go za dłoń w kierunku wyjścia.
– Wolałbym, gdybyś powiedziała „kochanie”, a nie „wariacie” – skrzywił się zabawnie.
– Ale kiedy ty jesteś moim kochanym wariatem. – złożyłam na jego policzku soczystego buziaka – Lepiej?
– O wiele.
         W klubie było mnóstwo ludzi. No tak, w końcu był sobotni wieczór. Na całe szczęście my szybko przedostaliśmy się do trefy VIP, w której odbywała się nasza imprezka. Przywitaliśmy się ze wszystkimi gośćmi, a następnie podeszliśmy do jubilatki. Ucałowałam ją w oba policzki i wręczyłam prezent.
– Nie trzeba było – jęknęła brunetka.
– Trzeba, trzeba. Ale nie pytaj, co tam jest, bo nie mam pojęcia – przyznał mój partner.
– Ja wybierałam. – zaznaczyłam – Chociaż nie wiem, czy to jest prezent dla ciebie czy bardziej dla Bartry, ale… – machnęłam ręką i się wyszczerzyłam.
– No dobra. To ty sobie Gerard siadaj z chłopakami, a ja ci porywam dziewczynę na parkiet – zdążyłam jedynie posłać mu przepraszające spojrzenie i pognałam za Jimenez. Wariowałyśmy w takt latynoskich rytmów. Dokoła nas było mnóstwo innych tańczących osób. Większość dobrze się bawiła. Widać było też, że niektóre wyraźnie podpite już dziewczyny kleiły się do facetów, którzy z kolei mieli ochotę na miłe zakończenie wieczoru. Nagle jak spod ziemi znalazł się przy mnie Gerard. Melissa się jedynie uśmiechnęła i zostawiła nas samych. Blondyn złapał mnie za biodra i przyciągnął do siebie, po czym władczo wpił się w moje usta. Podobał mi się taki. Samiec alfa, który uważał mnie za swoją kobietę i pokazywał to wszystkim i przy wszystkich. Z głośników zaczęła lecieć jedna z naszych ulubionych piosenek, toteż poczęłam się seksownie poruszać, a on to bardzo szybko podłapał.
Me gusta cuando sexy te me pegas
Tu seducción a la hora de bailar
Ese fuego que tienen tus caderas
A cualquier hombre pone a delirar

Es que tu cuerpo es pura adrenalina
Que por dentro me atrapa
Me tiene al borde de la locura
Odwróciłam się do niego tyłem i zaczęłam ponętnie kręcić biodrami.
Sube la adrenalina
Suuu

Okay
Hay una sensación rara en tu cuerpo
Sientes que pierdes el control
Jennifer López
Duro! – to słowo wyszeptał mi do ucha, które zmysłowo przygryzł.
Popatrzyłam na niego prowokująco i śpiewałam razem z Jennifer Lopez:
Escucha baby
Si solo supieras
Que tienes algo que me hace vibrar
Tus movimientos a mí me aceleran
Cuando empezamos no puedo parar
Piłkarz nie pozostał mi dłużny i perfekcyjnie wykonywał partię Ricky’ego Martina:
Tú te apoderas de mis sentidos cuando me miras
Cuando me tocas yo comienzo a temblar
Un beso tuyo es como mi medicina
Llévame al cielo a volar
Zapatrzyłam się w jego cudowne oczy:
Si tú te fueras yo no sé lo que haría
Lo que empezamos tenemos que terminar
Volvamos hacer el amor como aquel día
Llévame al cielo a volar

Es que tu cuerpo es pura adrenalina
Que por dentro me atrapa
Me tiene al borde de la locura
Jeździł językiem po mojej odsłoniętej szyi.
Sube la adrenalina
Suuu

Dame un minuto
Contigo disfruto
Se vuelve y me deja bruto
Si me das la verde, ejecuto
Si tú eres la jefa
Me recluto

Deja que ocurra
Caliente que el tiempo transcurra
El ambiente la pone ardiente
Se pega y en el oído me susurra

Abusa y me engatusa
La falda más cara
Combina con la blusa
Se mete en mi mente como una intrusa
Yo le pido que lo haga y no se rehúsa

Dame más
Yo te llevo en la nave si tú te vas
Y quizás
Me digas que quieres más, más
Yo quiero saber lo que tu das
Mówił wprost do mojego ucha:
Tú te apoderas de mis sentidos cuando me miras
Cuando me tocas yo comienzo a temblar
Un beso tuyo es como mi medicina
Llévame al cielo a volar
Przywarłam do niego całym ciałem:
Si tú te fueras yo no sé lo que haría
Lo que empezamos tenemos que terminar
Volvamos hacer el amor como aquel día
Llévame al cielo a volar
Pocałowałam go namiętnie. Odwzajemniał każdy mój ruch. Jego dłonie nadal spoczywały na moich biodrach. Poznałam po jego przyspieszonym oddechu, że pragnął mnie i to bardzo. W tle nadal leciał refren przeboju…
Es que tu cuerpo es pura adrenalina
Que por dentro me atrapa
Me tiene al borde de la locura

Sube la adrenalina
Suuu[2]

***

         Gdy wróciłam z toalety obrazek, który ujrzałam, przyprawił mnie o mdłości. Mój chłopak obściskiwał się na parkiecie z jakąś panienką! Wiedziałam, że Piqué był kobieciarzem, ale miałam nadzieję, że to się zmieniło, kiedy dałam mu szansę. Jednak po tylu miesiącach, jak widać – no właśnie, efektu nie było widać. Poczułam się źle. Coś mnie zakuło w okolicy serca. Poświęciłam tak wiele. Przeprowadziłam się dla niego. Na stałe zamieszkałam w Barcelonie. Pewnie, że się bałam zaangażowania, ale myślałam, że z nim będzie inaczej. Że Geri mnie nie zrani. Niestety z dnia na dzień wątpiłam w to coraz bardziej. Może popełniłam błąd? Nie chciałam się zakochiwać, jeśli on nie chciałby spróbować. Ale chyba było już teraz trochę za późno. Przynajmniej dla mnie. A w tej właśnie chwili, gdy on brylował na parkiecie, moje serce rozrywało się na małe kawałeczki przez błędy i lekkomyślność piłkarza. Ból serca powracał. A najgorsze było to, że okazał się sto razy silniejszy niż ostatnim razem…
         Otarłam pojedynczą łzę i wybiegłam z sali na patio. Puściłam wolno drzwi, które kilka sekund później trzasnęły. Oparłam się o barierkę, spoglądając w dół. Było dosyć wysoko. Schowałam twarz w dłoniach i próbowałam pohamować tony słonego płynu, który siłą chciał się wydostać na zewnątrz.
– Czy ty do cholery nigdy nie możesz zachowywać się normalnie? Zawsze musimy się pokłócić?! – wydarł się na mnie piłkarz.
– Może gdybyś ty był mądrzejszy, to ja byłabym milsza?! – odpowiedziałam krzykiem.
– A co ja takiego do cholery niby zrobiłem, co?
– Jeszcze się pytasz? Szlajasz się cały czas po jakichś barach, obściskujesz z najgorszymi lafiryndami! Tobie nawet nie robi różnicy, czy ja jestem na tej samej imprezie czy nie. Gapisz się na te wywłoki, a mnie masz gdzieś!
– Myślisz, że ja mam cię gdzieś?
– A nie? Spójrz tylko na nas. Cały czas się kłócimy. Spędzamy ze sobą mniej czasu. Wolisz pić z kumplami niż być ze mną. – mruknęłam – Ja po prostu czuję, że ci się znudziłam… Może my się lepiej powinniśmy rozstać… – odwróciłam głowę i zagapiłam się na panoramę miasta. Nie minęło dużo czasu, kiedy poczułam na tali silny uścisk. Przymknęłam oczy i rozkoszowałam się bliskością blondyna.
– Nie znudziłaś mi się. I nigdy mi się nie znudzisz. Te wszystkie dziewczyny nie mają znaczenia. Dla mnie liczysz się tylko ty. Nikt inny na świecie, ale ty. Nigdy bym cię nie zdradził. Jesteś dla mnie zbyt ważna – cmoknął mnie w szyję, a kiedy dobiegły nas dźwięki piosenki z sali, odwrócił mnie w swoją stronę, porwał w ramiona i poczęliśmy tańczyć. Cały czas patrzyliśmy sobie w oczy, a Gerard po cichutku podśpiewywał.
What would I do without your smart mouth
Drawing me in, and you kicking me out?
Got my head spinning, no kidding, I can’t pin you down.
What’s going on in that beautiful mind?
I’m on your magical mystery ride.
And I’m so dizzy, don’t know what hit me, but I’ll be alright.
My head’s under water
But I’m breathing fine.
You’re crazy and I’m out of my mind.
‘Cause all of me
Loves all of you.
Love your curves and all your edges,
All your perfect imperfections.
Give your all to me,
I’ll give my all to you.
You’re my end and my beginning,
Even when I lose I’m winning – pocałował mnie delikatnie, jakby bał się, że mogłam uciec.
‘Cause I give you all of me
And you give me all of you, all.
How many times do I have to tell you
Even when you’re crying you’re beautiful too?
The world is beating you down, I’m around through every mood.
You’re my downfall, you’re my muse,
My worst distraction, my rhythm and blues.
I can’t stop singing, it’s ringing, in my head for you.
My head’s under water
But I’m breathing fine.
You’re crazy and I’m out of my mind
‘Cause all of me
Loves all of you.
Love your curves and all your edges,
All your perfect imperfections.
Give your all to me,
I’ll give my all to you.
You’re my end and my beginning,
Even when I lose I’m winning.
‘Cause I give you all of me
And you give me all of you, all.
Give me all of you.
Cards on the table, we’re both showing hearts
Risking it all, though it’s hard
‘Cause all of me
Loves all of you
Love your curves and all your edges
All your perfect imperfections
Give your all to me
I’ll give my all to you
You’re my end and my beginning
Even when I lose I’m winning
‘Cause I give you all of me
And you give me all of you
I give you all of me
And you give me all of you, all[3]
– Jesteś moim początkiem i końcem, kotku. – przyciągnął mnie do siebie mocno – I nigdy nie myśl, że w moim życiu mógłby się pojawić ktoś ważniejszy od ciebie. To nie możliwie. Jesteś tylko ty.






[1] Shakira „En tus pupilas”
[Jesteś najlepszą rzeczą, jaka mnie kiedykolwiek spotkała. Pomiędzy świeckim i świętym. A nawet więcej…]

[2] Wisin ft. Ricky Martin & Jennifer Lopez „Adrenalina”
[Uwielbiam kiedy ocierasz się o mnie tak seksowna
I uwodzisz w tańcu.
Ten ogień, który mają w sobie twoje biodra,
Zwalające każdego z nóg.

Bo twoje ciało to czysta adrenalina,
Która łapie mnie od środka
I doprowadza na krawędź szaleństwa.

Skacze adrenalina
skaczeee

Okay
W twoim ciele coś się dzieje,
Czujesz, że tracisz kontrolę.
Jennifer Lopez
Ostro!

Posłuchaj skarbie,
Gdybyś tylko wiedział,
Że posiadasz coś, co sprawia, że drżę…
Twoje ruchy mnie nakręcają.
Jak zaczynamy nie mogę przestać.

Gdy na mnie patrzysz, przejmujesz kontrolę nad moimi zmysłami.
Jak mnie dotykasz zaczynam drżeć.
Twój pocałunek jest niczym lekarstwo.
Zabierz mnie wysoko, odlećmy do nieba.

Gdybyś odszedł, nie wiem co bym zrobiła.
Co rozpoczęliśmy, musimy skończyć.
Kochajmy się znów jak tamtego dnia.
Zabierz mnie wysoko, odlećmy do nieba.

Bo twoje ciało to czysta adrenalina,
Która łapie mnie od środka
I doprowadza na krawędź szaleństwa.

Daj mi chwilkę,
Rozkoszuję się chwilą z tobą.
Wraca i zostawia mnie ogłupionego.
Jeśli dasz mi zielone światło, to to zrobię.
A jak będziesz szefową,
Zgłaszam się na ochotnika.

Niech będzie
Gorąco i tak upływa czas.
Atmosfera ją rozpala,
Ociera się i szepcze do ucha.

Wykorzystuje mnie i mi schlebia.
Najdroższa spódniczka
Pasuje do bluzki.
Wdzierają się jak intruzi do mojego umysłu,
A ja proszę by nie przestawała, a ona nie odmawia

Daj mi więcej.
Zabiorę cię na statek jeśli odejdziesz
I może
Powiesz, że chcesz więcej, więcej.
Chcę wiedzieć, co mi dasz.

Gdy na mnie patrzysz, przejmujesz kontrolę nad moimi zmysłami.
Jak mnie dotykasz zaczynam drżeć.
Twój pocałunek jest niczym lekarstwo.
Zabierz mnie wysoko, odlećmy do nieba.

Gdybyś odszedł, nie wiem co bym zrobiła.
Co rozpoczęliśmy, musimy skończyć.
Kochajmy się znów jak tamtego dnia.
Zabierz mnie wysoko, odlećmy do nieba.

Bo twoje ciało to czysta adrenalina,
Która łapie mnie od środka
I doprowadza na krawędź szaleństwa.

Skacze adrenalina
Skaczeee]

[3] John Legend „All of me”
[Co ja bym zrobił bez twoich mądrych ust,
wpuszczających mnie i wyrzucających?
Kręci mi się w głowie, bez żartów, nie potrafię cię zmusić.
Co się dzieje w tym pięknym umyśle?
Jestem na twojej magicznej, tajemniczej przejażdżce.
I jestem tak zakręcony, że nie wiem, co mnie uderzyło, ale będzie w porządku.
Moja głowa jest pod wodą,
Ale dobrze oddycham.
Jesteś zwariowana i ja oszalałem.
Bo wszystko we mnie
Kocha wszystko w tobie.
Kocha twoje krągłości i krawędzi,
Wszystkie twoje perfekcyjne niedoskonałości.
Daj mi całą siebie,
Dam ci całego mnie.
Jesteś moim końcem i moim początkiem,
Nawet kiedy przegrywam, wygrywam.
Bo daję ci całego mnie
I ty dajesz mi całą siebie, całą.
Ile razy muszę ci powiedzieć,
Że nawet kiedy płaczesz, też jesteś piękna?
Świat daje ci w kość, jestem w pobliżu przy każdym twoim humorze.
Jesteś moim upadkiem, moją muzą.
Moim najgorszym roztargnieniem, moim rytmem i bluesem.
Nie mogę przestać śpiewać, to dzwoni w mojej głowie dla ciebie.
Moja głowa jest pod wodą,
Ale dobrze oddycham.
Jesteś zwariowana i ja oszalałem.
Bo wszystko we mnie
Kocha wszystko w tobie.
Kocha twoje krągłości i krawędzi,
Wszystkie twoje perfekcyjne niedoskonałości.
Bo daję ci całego mnie
I ty dajesz mi całą siebie, całą.
Jesteś moim końcem i moim początkiem,
Nawet kiedy przegrywam, wygrywam.
Bo daję ci całego mnie
I ty dajesz mi całą siebie, całą.
Daj mi całą siebie.
Karty na stół, oboje pokazujemy serca,
Ryzykując serca, mimo że jest trudno.
Bo wszystko we mnie
Kocha wszystko w tobie.
Kocha twoje krągłości i krawędzi,
Wszystkie twoje perfekcyjne niedoskonałości.
Bo daję ci całego mnie
I ty dajesz mi całą siebie, całą.
Jesteś moim końcem i moim początkiem,
Nawet kiedy przegrywam, wygrywam.
Bo daję ci całego siebie
I ty dajesz mi całą siebie, całą.
I ja daję ci całego mnie
I ty dajesz mi całą siebie, całą.]

***
Czyżby zapowiadał się jakiś przełom? Może Geri się opanuje? A może to Ria nie będzie potrafiła oprzeć się pokusie? Macie jakieś pomysły, przypuszczenia? Śmiało, piszcie. :) 

PS Widzisz, Weronika jakie natchnienie miałam? :') Teraz czekam na Twój rozdział. :p