niedziela, 31 stycznia 2016

Rozdział XV:

Y así llegaste tu. Devolviéndome la fe. Sin poemas y sin flores. Con defectos con errores.[1]

         Rześkie hiszpańskie powietrze owiewało moją twarz. Śnieg już topniał. Po Bożym Narodzeniu i Sylwestrze też już praktycznie nie było śladu. Wszelkie iluminacje świetlne zostały już ściągnięte, wystawy w sklepach także zmienione. Po świątecznym nastroju pozostały jedynie wspomnienia. Nasze pierwsze wspólne święta były bardzo miłe. Zaszyliśmy się w moim mieszkanku i byliśmy tylko we dwójkę. Oglądaliśmy głupawe komedie, piliśmy kakao, przytulaliśmy się i cieszyliśmy sobą.
Właśnie zmierzałam do mojego nowego domu. Wszystkie rzeczy zostały już przewiezione. Pozostało jedynie przygotować dobrą kolację dla mojego „współlokatora”. Weszłam do środka, oczyszczając wcześniej buty z błota. Ściągnęłam beżowy płaszcz i tego samego koloru czapkę, które natychmiast wylądowały na stojącym w przedpokoju wieszaku. Potarłam ręce i ruszyłam do kuchni. Rozpakowałam zakupy i wzięłam się za przyrządzanie chili con carne. Wszystkiego doglądałam z wielką starannością. Kiedy akurat wyłączyłam kuchenkę, usłyszałam otwierające się drzwi wejściowe. Pobiegłam tam i wpadłam w ramiona mężczyźnie. Uśmiechnął się i mocno mnie do siebie przyciągnął. Złączył nasze usta w namiętnym pocałunku. Jego ręce zaczęły błądzić pod moim swetrem, ale szybko je strzepnęłam. Popatrzył na mnie z miną zbitego psiaka.
– Ej, no nie patrz tak na mnie. – zaśmiałam się i cmoknęłam jego perfekcyjnie skrojone, malinowe usta – Obiad nam wystygnie.
– Obiad? – wyszczerzył się – A więc to to tak pachnie. – złapał mnie za biodra – Gdybym wiedział, że będziesz mi gotować, to już wcześniej siłą przewiózłbym tu twoje rzeczy, kotku.
– Hahaha. – zmroziłam go wzrokiem – Bo się jeszcze rozmyślę – pogroziłam mu paluszkiem.
– Nie ma takiej opcji. Nie puszczę cię nigdzie.
         Zasiedliśmy wspólnie do posiłku. Rozmawialiśmy, jedząc. Poczułam się, jakbym była kochana. Spodobała mi się taka forma spędzania czasu. Potem przenieśliśmy się na kanapę i włączyliśmy jakiś serial. Objął mnie czule, a ja się wtuliłam w jego silne, umięśnione ramiona. Czułam się przy nim niezwykle bezpiecznie. Położyłam dłoń na klatce piersiowej stopera i poczułam bicie jego serca. To było takie niezwykłe. Przy nim nauczyłam się dostrzegać i doceniać takie drobnostki. Niby nic nieznaczące, a jednak. Blondyn się uśmiechnął i zamknął moją dłoń w swojej. Cmoknął mnie w czoło, a ja zatonęłam w jego błękitnych oczach.
– Czemu się tak przyglądasz, hmm? – zaśmiał się, przeciągając mnie na swoje kolana.
– Twoim oczom. – powiedziałam zgodnie z prawdą – Są piękne – złączyłam nasze czoła, a on musnął swoim nosem mój. Uwielbiałam, kiedy tak robił. Czułam wtedy w brzuchu te słynne motylki. O, ludzie, ja się zachowywałam jak jakaś zakochana małolata!
– To ja powinienem ci mówić takie rzeczy. – skrzywił się zabawnie – Ale jest pozytywna strona. Przynajmniej wiem, że jest jakaś rzecz, która ci się we mnie podoba.
– Nawet dwie.
– Tak? A ta druga? – ciekawił się.
– Masz dwoje oczu, prawda? – zaśmiałam się. Chłopak momentalnie przekręcił nas i teraz leżałam pod nim na kanapie.
– I tylko to ci się podoba? – pokręciłam przecząco głową – No to co jeszcze?
– Nie powiem – pokazałam mu język.
– Nie puszczę cię, dopóki mi nie powiesz. – był pewny siebie – To jak?
– Nie.
– No to coś mi się wydaje, że sobie tutaj trochę poleżymy – przygniótł mnie swoim ciałem i wtulił twarz w moją szyję. Wyswobodziłam lewą rękę i zaczęłam przeczesywać palcami jego krótkie włosy. Zamruczał tak słodko.
– Podobają mi się twoje usta. – uniósł głowę i popatrzył na mnie z zaciekawieniem – Idealnie pasują do moich. – cmoknęłam go – Twoje silne ramiona, w których się czuję bezpiecznie. Twój umięśniony brzuch, który doprowadza mnie do obłędu. Twój kilkudniowy zarost, którym mnie lubisz drażnić. Twój zapach tuż po kąpieli. Twój rozbrajający uśmiech. To jak potrafisz się cieszyć po każdej dobrej akcji, zagraniu i golu, zwycięstwie. To, że starasz się dla mnie i próbujesz mnie oswoić – wyznałam, cały czas patrząc mu prosto w oczy.
– Szaleję za twoim uroczym śmiechem. Uwielbiam zapach twoich włosów. Lubię to, że masz chłodne dłonie, bo zawsze mam pretekst, żeby je troszkę ogrzać. Podobają mi się twoje rumieńce. Imponujesz mi odwagą. Czasem jesteś uparta, ale to jest urocze. – wyszczerzył się – Jesteś najpiękniejszą kobietą, jaką kiedykolwiek spotkałem na swojej drodze. Najchętniej wycałowałbym każdy, nawet najmniejszy kawałek twojego seksownego ciałka. Podoba mi się, w jaki sposób mnie przytulasz, z jaką czułością wypowiadasz moje imię. W ogóle cała mi się podobasz. I nigdy w życiu nie zamieniłbym ani jednej sekundy spędzonej z tobą na cokolwiek innego.
– Geri…
– Cii… – zamknął mi usta pocałunkiem. Rozchyliłam zachęcająco usta. Całowaliśmy się bez opamiętania. Już po chwili leżeliśmy bez ubrań na miękkim dywanie przed kominkiem i kochaliśmy się na tle płonącego ognia. Zupełnie takiego samego, jaki płonął w nas. Uczucie, które nas połączyło było gorące i miejmy nadzieję, że dużo trwalsze niż płomienie w palenisku.







[1] Shakira „En tus pupilas”
[I to byłeś ty. Przywracający mi wiarę. Bez wierszy i bez kwiatów. Wadliwy, z błędami.]

***
Jako że rozdziały nie są zbyt długie, mogę pójść z Wami na pewien układ. Jeśli są chętni, by czytać coś nowego na tym blogu w trakcie tygodnia roboczego, proszę, aby napisali o tym w komentarzu. Jeśli zbierze się Was odpowiednia ilość, rozdziały będą się pojawiały częściej. :)

wtorek, 26 stycznia 2016

Rozdział XIV:

Free your mind of doubt and danger. Be for real, don't be a stranger. We can achieve it…[1]

– Ria, jesteś tego pewna? – rzekł zatroskany. Usiadłam obok niego i mocno przytuliłam.
– Tak, Sergio. Sam mówiłeś, że nie powinnam uciekać. – gładziłam jego perfekcyjnie ułożone włosy – Chcemy spróbować. Nie wiem, co z tego wyjdzie, bo żadne z nas nie jest w związkach dobre, ale może wspólnymi siłami nam się uda? Kto wie? – uśmiechnęłam się.
– Ale będziesz mnie odwiedzać? – głos miał przepełniony smutkiem.
– Będę. Obiecuję. – ucałowałam lekko zarośnięty policzek – Ty też możesz do mnie przyjeżdżać.
– I będę mógł spać z tobą? – poruszał zabawnie brwiami, a ja wybuchłam śmiechem.
– Ja nie mam nic przeciwko.
– Piqué by mnie chyba zabił. – wyszczerzył się – Mój maleńki głuptasek się ode mnie wyprowadza. I kto mi będzie teraz gotował?
– Osz ty! – walnęłam go poduszką – Może byś się w końcu nauczył gotować?
– E, tam. Umiem robić te twoje placuszki. To mi wystarcza.
– No skoro tak mówisz. – wzruszyłam ramionami – A teraz podnoś ten swój królewski tyłek i pomóż mi z walizkami.
– Już się robi, panienko – cmoknął mnie w czoło i złapał się za bagaże.
         Posiedzieliśmy chwilę na lotnisku, czekając na odprawę. Byłam zmęczona tą całą przeprowadzką. Z jednej strony cieszyłam się z tego, że będę przy Gerardzie, ale z drugiej po raz kolejny opuszczałam moich przyjaciół. Teraz było jednak inaczej niż te kilka lat wcześniej. Tym razem byłam wręcz pewna, że będziemy utrzymywać stały kontakt. Nie chciałam zaprzepaścić naszych odbudowanych relacji. Chyba nigdy bym sobie tego nie wybaczyła.
         Gdy znalazłam się już na pokładzie samolotu, oparłam wygodnie głowę o zagłówek, odetchnęłam głęboko i zapatrzyłam się na widoki za oknem. Pogrążona w myślach nawet nie zauważyłam, że wylądowaliśmy. Szybko podniosłam się z miejsca i uśmiechnęłam do uroczej stewardessy. Po odebraniu walizek, udałam się w kierunku wyjścia. Czekał tam na mnie mój chłopak. Ubrany w jeansy, obcisły sweterek i krótki, szary płaszcz, z okularami przeciwsłonecznymi na oczach. Przytulił mnie mocno i złożył krótki pocałunek na moich ustach. Zabrał bagaże i zaprowadził mnie do auta. Od razu pojechaliśmy do mojego mieszkania. Chociaż czy ja wiem? Ono nie do końca było moje. To było jedno z dwóch mieszkań dziadka Jorge w stolicy Katalonii. Ale mniejsza z tym. Miałam tu własny kąt – mierzący jakieś osiemdziesiąt metrów kwadratowych – i to się liczyło.
         Po odstawieniu walizek do garderoby, piłkarz podszedł do mnie i objął od tyłu. Wtulił się w moją szyję i musnął nosem lewy obojczyk. Moje ciało przeszył przyjemny dreszcz. Czułam się w jego towarzystwie pobudzona.
– Stęskniłem się za tobą, kochanie – odwróciłam się przodem do niego i splotłam dłonie na jego karku.
– Ja też – chciałam go pocałować, ale szeroko się uśmiechnął i lekko oddalił swoją twarz od mojej.
– Tak? Bardzo?
– Bardzo – spróbowałam ponownie, ale znów to samo.
– Jak bardzo? – szczerzył się.
– Och, chodź tu. – złapałam go mocno i brutalnie wpiłam się w jego usta. Całowaliśmy się namiętnie. Zsunął niżej dłonie na moje biodra i popchnął lekko na blat wyspy kuchennej. Wyznaczał mokrą ścieżkę wzdłuż mojej szczęki, szyi, obojczyków. Oddychałam szybko. Każda komórka mojego ciała pragnęła coraz bardziej pewnego hiszpańskiego obrońcy – Geri – wychrypiałam.
– Nawet nie wiesz, jak cię w tej chwili pragnę. – wymruczał wprost do mojego ucha – Co powiesz na ochrzczenie twojego nowego łóżka? – widziałam radosne iskierki w jego błękitnych oczach.
– Trzy razy tak – pokiwałam energicznie głową, a chłopak wziął mnie na ręce.
– Trzy razy? A proszę cię bardzo – zaśmiał się perliście.
– Ale…
– Żadnego „ale”. Gerard jestem. – uśmiechnął się uroczo – I zapamiętaj to sobie lepiej, bo będziesz do końca życia krzyczała to imię z rozkoszy – postawił mnie na ziemi i zaczął zachłannie całować, ściągając przy tym ze mnie kolejne części garderoby. Po chwili leżeliśmy już nadzy na łóżku i pieściliśmy wzajemnie nasze ciała. Intensywność doznań, które zapewnił mi Katalończyk była…powalająca, delikatnie mówiąc.
– Wow – wyrzuciłam z siebie, opadając na poduszki.
– Gdzieś ty była całe moje życie? – jęknął blondyn, ciężko oddychając.
– Było się tu i tam. – zachichotałam i oparłam się na łokciu – Ale teraz jestem tutaj. – cmoknęłam jego perfekcyjnie skrojone usta – Cała twoja – wtuliłam się w bezpieczne ramiona Hiszpana.
– Mmm, jak to cudownie brzmi. Ria Murillo cała moja. – rozmarzył się, gładząc moje ramię – Ria?
– Hmm?
– Bo… Ja się tak zastanawiałem… I…
– No wyrzuć to w końcu z siebie, Piqué.
– Co ty masz na lewej nodze? W sensie, no na boku stopy? Bo ja myślałem, że to jakiś wzorek na rajstopach albo bransoletka, ale przecież…
– To jest tatuaż, matołku.
– Tatuaż? – zdziwił się – Pokaż mi to. – schylił się, złapał moją nogę i bacznie przyglądał się napisowi, który przeczytał na głos – Ambició. Esforç. Respecte. Humilitat.[2] – zamyślił się – Ale przecież to są…
– Tak, wiem przecież, co sobie kazałam wytatuować, nie? – zaśmiałam się.
– Ale nie wiedziałem, że ty…
– Geri, przecież ja też w końcu jestem socio, tak?
– No tak, ale wiesz… No przyjaźnisz się z graczami Realu i tak pomyślałem, że jesteś socio, bo tak chciał dziadek, a tak naprawdę to masz gdzieś FCB.
– Nie, nie mam gdzieś FCB. Moje serce od zawsze było, jest i będzie bordowo–granatowe. Może i nie okazuję tego tak otwarcie, że jestem socio i kocham klub, ale przez te wszystkie lata…odzwyczaiłam się po prostu od okazywania jakichkolwiek uczuć – wzruszyłam ramionami.







[1] Spice Girls „2 become 1”
[Uwolnij swój umysł od niepewności i zagrożeń. Bądź naprawdę, nie bądź obcym. Możemy to osiągnąć.]
[2] Ambicja. Wysiłek. Szacunek. Pokora.

***
Moi drodzy czytelnicy, wiem, że możecie być nieco rozczarowani długością rozdziałów, ale niestety nie mogę zapewnić, że będą dłuższe. Samo opowiadanie do najdłuższych należeć też nie będzie. Mam jednak nadzieję, że mi nie uciekniecie i mimo wszystko będziecie nadal śledzić losy naszej dziennikarki. :) Mogę obiecać, że troszkę się będzie działo. ;) Więcej nie zdradzam, ale jednocześnie informuję, iż mam w zanadrzu pewną nowość - przygotowałam nowe opowiadanie. Kiedy z nim ruszę? Kiedy będzie odpowiednie zainteresowanie. ;D

wtorek, 19 stycznia 2016

Rozdział XIII:

Close your eyes and start dreaming on. Call me, in the rays of the moonlight I'll come.[1]

– Ria, możemy porozmawiać? – zapytał, lekko łapiąc mnie za nadgarstek.
– Gerard? Co ty tu robisz? Nie powinieneś wrócić wczoraj z chłopakami do domu? – dziwiłam się.
– Poprosiłem trenera o dzień wolnego. Zależało mi na tym, żeby się z tobą skontaktować. Dzwoniłem do Sergio i powiedział mi, że tutaj powinienem cię znaleźć. – uśmiechnął się nieśmiało – Co jak co, ale trzeba mu przyznać, że zna cię świetnie.
– Tak. – zaśmiałam się – Wie o mnie wszystko. Jest dla mnie jak brat.
– To jak? Dasz się gdzieś wyciągnąć, żeby pogadać? Tak na spokojnie?
– Wiesz co, w kawiarni naroiłoby się od gapiów, ale Ramos ma teraz trening, a potem jedzie kręcić jakąś reklamę, więc może chodźmy do nas, hmm? – zaproponowałam.
– Do was? To wy mieszkacie razem? – uniósł brwi w geście zdziwienia.
– Tak jakoś wyszło. To co, idziemy?
– Jasne.
         Otworzyłam zakluczone drzwi i zaprosiłam piłkarza do środka. Szybko ściągnęłam płaszcz, buty, rzuciłam torebkę na specjalny taborecik i pobiegłam do kuchni, zrobić nam kawy. Kiedy weszłam do salonu, Piqué siedział oparty na kanapie i patrzył na okno. Postawiłam przed nim kubek, usiadłam obok na sofie i posłałam mu delikatny uśmiech.
– Posłuchaj, Ria. – rzekł wypiwszy łyk gorącego napoju – Ja chciałbym cię przeprosić. Przede wszystkim za to, że grzebałem w twojej przeszłości. – skrzywiłam się na to wspomnienie – Ale ja nie chciałem zrobić niczego złego. Chciałem się tylko czegoś o tobie dowiedzieć. Nie mniej jednak nie powinienem był i bardzo za to przepraszam.
– Przeprosiny przyjęte. Tylko nie rób tego więcej, ok? Jak chcesz coś wiedzieć, to możesz mnie po prostu zapytać, dobrze?
– Dobrze. – rozluźnił się nieco – Od dawna razem mieszkacie?
– Z Sergio? Od momentu mojego powrotu do Hiszpanii, kiedy jestem w stolicy, to mieszkam tutaj. Ramosowi to nie przeszkadza, a ja nie muszę się kłopotać rezerwacjami.
– A między wami coś…
– Nie. – zaśmiałam się – Nigdy nie było czegoś więcej. Sergio to facet, któremu wiele zawdzięczam. Tak samo jak Iker. Ale nic poza tym.
– Aha. – zapanowała cisza – A opowiesz mi coś o sobie?
– Naprawdę chcesz? – pokiwał entuzjastycznie głową – Wiesz już gdzie i kiedy się urodziłam. Tak więc wychowywałam się w Calatayud, gdzie mieszkałam z rodzicami, a potem z dziadkiem. Byłam poniekąd samotnym dzieckiem, bo nie miałam rodzeństwa ani kuzynostwa. Rodzina też mieszkała daleko od nas. W sumie to dziadek wrócił do Aragonii dopiero po śmierci mojej mamy.
– No właśnie, dziadek. On zawsze mówił, że jest Katalończykiem, a przecież mieszkał w Aragonii. Kłamał? – dociekał.
– Nie. Dziadek jest z krwi i kości Katalończykiem. To babcia Dulce pochodziła z Aragonii. Nie chciała opuszczać rodzinnych stron, więc po ślubie dziadek przeprowadził się do Calatayud. Po śmierci babci wrócił do Barcelony, ale ponownie musiał zmienić miejsce zamieszkania ze względu na mnie. I już tam został. – uśmiechnęłam się – Zawsze był dumny ze swojego pochodzenia i faktu bycia socio. Fotel w zarządzie był tylko bonusem.
– I to dlatego tak szybko zrobił cię jedną z nas.
– Tak. Od małego wpajane mi były wartości wyznawane przez klub. No i miłość do piłki oczywiście. Jakby nie było, gdyby nie dziadek i jego fascynacja sportem, pewnie nie wylądowałabym na dziennikarstwie.
– Lubisz tę pracę? – przyjrzał mi się.
– Tak. Mogę poznawać fantastycznych ludzi, legendy, mówić o historycznych zdarzeniach…
– Wiesz, że już się zapisałaś na kartach historii Hiszpanii?
– Zdaję sobie sprawę z tego, że jestem rozpoznawalna i cieszę się, że ludzie mnie doceniają. Jednak moim nadrzędnym celem w karierze było, żeby dziadek był ze mnie dumny. Dumny z tego, że siedział ze mną godzinami przed telewizorem, że puszczał mi powtórki historycznych spotkań, że opowiadał mi historie o legendach futbolu, że uczył mnie historii swojego regionu. Żeby po prostu był dumny, że jego mała socio zaszła tak daleko.
– Udało się.
– Tak. Jego mała socio relacjonowała dwa Mistrzostwa Europy pod rząd, na których na dodatek wygrywali Hiszpanie.
– Taka mała socio to skarb – powiedział cicho i odgarnął kosmyk włosów z mojej twarzy. Nasze spojrzenia spotkały się. Czułam, że coś mnie do tego faceta ciągnęło, ale nie miałam pojęcia, co. Byłam zdezorientowana. Sama już nie wiedziałam, co myśleć.
– Coś jeszcze chciałbyś wiedzieć? – śmiechem próbowałam ukryć zdenerwowanie.
– Dlaczego wyjechałaś z Hiszpanii? – wypalił.
– Gerard, ja… To… – zaczęłam się jąkać. Chłopak położył palec wskazujący na moich ustach i lekko się nade mną pochylił.
– Ciii… Jak nie chcesz, to nie mów. Rozumiem – uśmiechnął się niemrawo i przejechał palcem po mojej wardze. Czułam, jak w moim podbrzuszu dawno uśpione motyle budziły się do tańca. Twarz blondyna zbliżała się coraz bardziej, a ja byłam już na skraju wytrzymania. W końcu Katalończyk musnął delikatnie moje usta, a po chwili złączył je w słodkim, lecz krótkim pocałunku. Otworzyłam oczy i zauważyłam, że mi się przyglądał. Lekko się do niego uśmiechnęłam. Na reakcję nie musiałam czekać długo. Jego jedwabiste usta ponownie wylądowały na moich, ale tym razem było to znacznie mocniejsze doznanie. Rozchyliłam zachęcająco wargi. Nawet się nie spostrzegłam, jakim cudem znalazłam się na kolanach piłkarza, ale nie zamierzałam przerywać pocałunku. Wplotłam palce w jego krótkie włosy, przysuwając jego twarz jeszcze bardziej. Jego dłonie błądziły po moich plecach. Oderwaliśmy się od siebie, nie mogąc zaczerpnąć oddechu. Zsunęłam się na kanapę i oparłam o zagłówek. Poczułam delikatny uścisk na mej dłoni. Spojrzałam na nasze splecione palce i uśmiechnęłam się mimowolnie.
– Miesiąc temu dostałbyś za coś takiego po głowie – zachichotałam.
– Wiem. – wyszczerzył się – A teraz nie dość, że żyję, jestem cały i zdrowy, to jeszcze trzymam cię za rękę i mam nadzieję… – zaciął się.
– Na co? – zmarszczyłam brwi.
– Słuchaj, ja nie jestem w tym dobry. W tworzeniu związków. Nigdy mi to nie wychodziło. Ale… – spojrzał mi prosto w oczy – Ale z tobą jest inaczej. I chciałbym spróbować.
– Czyli masz nadzieję na to…
– Że dasz mi szansę. Że dasz szansę nam – podkreślił to ostatnie słowo, po czym ucałował moją drobną dłoń, która nadal tkwiła w jego szczelnym uścisku.
– Geri, ja…
– Ria, błagam, tylko mnie teraz nie odrzucaj. Jeśli nie wiesz, czy coś, czy cokolwiek do mnie czujesz, to daj mi przynajmniej szansę, żebym to zmienił, przekonał cię do siebie. Ale nie skreślaj mnie od razu. Nie wiem, poznajmy się lepiej, jeśli tego potrzebujesz, ale nie odprawiaj mnie z kwitkiem – jego szczere oczy mówiły same za siebie.
– Dobrze wiesz, że nie jesteś mi obojętny. – wyszeptałam – Ale związek na odległość? Geri, to się nie udaje – jęknęłam.
– Nam mogłoby się udać. – nalegał – Albo mogłabyś się przeprowadzić.
– Co? Dokąd?
– Do Barcelony. – wyszczerzył się – Mogłabyś zamieszkać ze mną. No albo znaleźlibyśmy dla ciebie ewentualnie jakieś mieszkanie…
– Co do przeprowadzki, to muszę się jeszcze zastanowić, ok?
– No ok. A co do nas?
– Tutaj już się nie muszę zastanawiać.
– Czyli…
– Ja też chcę spróbować, wariacie. – zaśmiałam się – Ale mam prośbę.
– Tak?
– Nie skrzywdź mnie – poprosiłam, wtulając się w jego silne ramiona.
– Nigdy, przenigdy cię nie skrzywdzę. Przysięgam – cmoknął mnie w czoło i przytulił mocno.






[1] Labyrinth „A Chance”
[Zamknij oczy i zacznij śnić. Zawołaj mnie, w blasku księżyca przyjdę.]

***
Gerard i Ria - co o tym sądzicie? Uda im się? Czy piłkarz dotrzyma danego słowa i nie skrzywdzi dziennikarki? Związek na odległość czy może Murillo znów ucieknie ze stolicy? Czekam na Wasze komentarze i przewidywania. ;)

czwartek, 14 stycznia 2016

Rozdział XII:

Santiago Bernabéu dziś opęta bordo–granat. Jeden cel, pokonanie tam największego rywala.[1]

         Jest kilka takich dat w kalendarzu każdego socio, które są niczym święta. Dla niektórych z nas te dni są bardziej wyczekiwane niż Boże Narodzenie, Wielkanoc, Nowy Rok czy własne urodziny. Powiedzmy, że mamy taką tabelę najważniejszych wydarzeń klubowych. Cieszymy się na każde derby, mając nadzieję na pokonanie lokalnego wroga czyli Espanyolu. Jednak są takie trzy wydarzenia, które górują w tej tabeli ponad wszystkim. Wręcz nie mieszczą się w skali. Żaden szanujący się socio, jak również culé nie ma prawa o nich zapomnieć.
Pozostawmy na chwilę kwestię rywalizacji na szczeblu sportowym. Są dwa święta w trakcie sezonu, których data jest stała. I wierzcie mi, że nie ma w pełni świadomego swojej przynależności do bordowo–granatowych członka klubu, który w tych dniach nie pojawiłby się na terenie naszej świątyni – Camp Nou. Ja już jako dokładnie roczne dziecko – cóż za zbieżność dat, że obchodziłam urodziny tego samego dnia, co klub – brałam udział w pierwszych obchodach. Nie trudno się domyślić, że sprawcą tego procederu był dziadek Jorge.
Tak więc pierwszym stałym świętem sezonu są obchody założenia klubu. Co roku dwudziestego dziewiątego listopada odbywa się na głównym stadionie uroczystość. Biorą w niej udział zawodnicy, sztab szkoleniowy, zarząd, socios oraz culés. Natomiast wydarzenie z drugiej części sezonu ma dużo krótszą tradycję. Albowiem od kilku lat dnia dwudziestego piątego kwietnia oddajemy cześć jednemu z nas, który jest już w niebie i tam z góry obmyśla nową taktykę na rozgromienie przeciwnika. Złoty człowiek, miły, uczynny, pomocny, zawsze uśmiechnięty, który dawał klubowi wszystko, co możliwe. Legendarne sto punktów to przecież jego zasługa. Tak samo jak pozycja „fałszywej dziewiątki”. Zawsze można było na niego liczyć. Jego śmierć wstrząsnęła całym naszym bordowo–granatowym światem. I w podzięce, w każdą rocznicę jego odejścia z tego świata, zbieramy się licznie na boisku nazwanym na cześć Hiszpana.
I tak oto docieramy do Realu Madryt – ulubionego rywala Tito. Nikogo chyba nie zdziwię twierdząc, że każde El Clásico to coś niesamowitego, a dla barcelonismo kolejne święto. I tak się składa, że właśnie na dziś przypada to jakże ważne wydarzenie – pierwsze w sezonie Gran Derby. Dodatkowa motywacja dla socios, culés i zawodników? Chęć  utarcia nosa Królewskim, pogrążenie ich na ich własnym terenie i zwiększenie przewagi w tabeli do sześciu punktów. Nie dziw, że oczy całego piłkarskiego świata zwrócone były na przepiękne miasta o bogatej historii – Madryt oraz Barcelonę. Kto wygra tym razem? Tego nigdy nie można być pewnym. Takie spotkania były zawsze nieprzewidywalne. I to właśnie kochali w nich kibice.
         Dziadek Jorge czuł się wyraźnie nieswojo nocując w domu Ramosa. Niby zmienił swoje nastawienie w stosunku do piłkarza, ale nie potrafił być obojętny czy miły, kiedy chodziło o Klasyka. Wszyscy razem przed dziewiętnastą pojechaliśmy na Santiago Bernabéu. Uparłam się, że pójdę z blondynem do szatni, żeby przywitać się z przyjaciółmi. Niechętnie, bo niechętnie, ale stary Saldaña też udał się z nami.
– Siema, dekle! – wydarł się na wejściu – Przyprowadziłem wam kogoś.
– Ria! – rzucił się na mnie Casillas – Jak ja się cieszę, że cię widzę.
– Ja też. – uśmiechnęłam się – Chłopaki, chciałabym wam kogoś przedstawić. To jest mój dziadek. Jorge Eduardo Saldaña Ramirez.
– Bardzo miło nam pana w końcu poznać. Jest pan legendą – przywitał się z nim kapitan Los Blancos.
– No tak, powiedzmy, że mnie również. – wysilił się na krzywy uśmiech – Dziecko, idziemy już na trybuny?
– Tak, dziadku. Już idziemy.
– A… Sergio, wnuku, żebyś mi tu przypadkiem żadnego gola nie strzelił. – pogroził mu palcem – No chyba, że samobója.
– Ma się rozumieć, panie… – szybko się poprawił – dziadku – piłkarze popatrzyli po sobie, a na ich twarzach malowało się wyraźne zdziwienie. Chyba sami nie wierzyli własnym uszom. Jorge Saldaña nazwał Sergio Ramosa swoim wnukiem? A to przypadkiem nie on witał go kiedyś widłami?!
– Z mojej strony wiecie, jak będzie. Za faule i gole się nie odzywam przez miesiąc. A za każdego gola dodatkowo nie zapraszam na kolejnego grilla u nas – wyszczerzyłam się i wyszliśmy na korytarz.
– Ty tak zawsze im grozisz? – zaśmiał się.
– Nie, ja im nie grożę, bo zawsze dotrzymuję obietnicy. Cristiano zawsze mówi, że to nie fair, bo oni specjalnie do niego piłki podają, żeby cała moja ewentualna złość skierowała się właśnie na niego – zachichotałam.
– Moja mała socio – ucałował mnie w skroń i objął ramieniem.
– Od zawsze i na zawsze.
– Od kołyski aż po grób… – zaczął radośnie.
– …tylko kataloński klub – dokończyłam, kiedy zasiedliśmy w sektorze FCB.






[1] Artiste „Gran Derbi Europy”

***
Cóż, skoro mamy tutaj maksymalnie katalońskiego piłkarza, jak również graczy Królewskich, nie mogłam pominąć uroku Klasyka. ;) Jednak przyszły rozdział popchnie akcję do przodu - obiecuję! ;*

czwartek, 7 stycznia 2016

Rozdział XI:

Sitting there all alone in the window of her room. Watching the world go by brings tears to her eyes.[1]

         Fetowanie po wygraniu Mistrzostw Europy nie trwało w sztabie szkoleniowym Hiszpanii zbyt długo, bo już od września zaczynały się eliminacje na Mistrzostwa Świata 2018, które miały się odbyć w Rosji. Dla Sergio przerwa reprezentacyjna była na rękę, bo w końcu miał mieć okazję do poważnej rozmowy z pewnym Katalończykiem. Obiecał sobie, że wyciągnie od niego coś więcej. Na Rię nie chciał zbytnio naciskać. I tak był pełen podziwu, że odważyła się wrócić do stolicy na dłużej i przyrzekła, że na razie nie będzie wyjeżdżała z kraju. No chyba że na wakacje albo mecz. Blondyn był bardzo zadowolony mogąc mieć wręcz na wyciągnięcie ręki dziewczynę, która była dla niego niczym siostra. Zawsze imponowała mu swoim hartem ducha, zawziętością, pozytywnym podejściem do życia. Starała się być optymistką pomimo tak wielu krzywd, które wyrządził jej los. Wiedział, że między Murillo a Piqué coś iskrzyło, coś się działo, ale nie był pewien zamiarów jakie miał zawodnik Dumy Katalonii. Po tamtym „wywiadzie” dziewczyna wróciła do Madrytu załamana, a on nie mógł znieść tego widoku. Nigdy nie potrafił patrzeć, jak jego mały głuptasek płakał. A właśnie do tego przez swoją nieroztropność i nadmierną pewność siebie doprowadził ów Katalończyk. Obrońcy Galaktycznych nawet nie mieściło się w głowie, jak taki fajny, porządny facet mógł grzebać w czyjejś przeszłości. To przechodziło wszelkie pojęcie. A znając Gera i jego zawziętość, prawie pewne było, że nie poprzestanie na tych informacjach, w których posiadaniu już się znajdował.
– Gerard, musimy porozmawiać. – powiedział wchodząc do pokoju kumpla – Cesc, zostawisz nas na chwilę?
– Jasne. Idę obczaić, czy mają tu coś dobrego do żarcia – uśmiechnął się Fàbregas i wyszedł.
– Co jest? – Katalończyk wyciągnął się wygodnie na łóżku na plecach, zakładając ręce pod głowę.
– To ty mi powiedz, co jest. – burknął – Co ty kombinujesz, co? Czego chcesz od Rii? – usiadł na posłaniu gracza Chelsea.
– Ja? Czemu miałbym coś kombinować?
– Bo cię znam, Piqué. Ale wiedz, że nie pozwolę ci jej skrzywdzić. Rozumiesz? Ona zbyt wiele już przeszła.
– Ale ja wcale nie mam zamiaru jej krzywdzić! – obruszył się Katalończyk – Ja bym tylko chciał… ją poznać – dodał cicho.
– I taki sobie obrałeś na to sposób, że zrobisz to, doprowadzając ją do płaczu?
– Co? O czym ty mówisz? Jak to do płaczu? – podniósł się momentalnie.
– Normalnie. Jak wróciła z tego całego wywiadu z tobą w Barcelonie, to od razu przyjechała do mnie do Madrytu, a potem tak po prostu się rozpłakała.
– Ale czemu? Nie rozumiem, przecież niczego przykrego jej nie powiedziałem… – podrapał się po głowie. Nie chciał, by ktoś przez niego cierpiał, a już na pewno nie ta śliczna kobietka.
– Grzebałeś w jej przeszłości. Tak się do cholery nie robi!
– To jak miałem ją poznać?
– Nie wiem, zaprosić ją gdzieś. Ale nie w ten sposób! Człowieku, ty sobie nawet nie zdajesz sprawy z tego, ile ona wycierpiała. Jej życie wcale nie było usłane różami. Wiele razy dostawała od losu kopa w dupsko, upadała, ale z pomocą kilku osób jest dzisiaj na tym miejscu, na którym jest. – pokręcił przecząco głową – Ona cię lubi, ale nie chce, żebyś poznał jej przeszłość. Wiesz niewiele, ale dla niej to i tak za dużo. Jeśli chcesz się do niej zbliżyć, musisz być cierpliwy. Ria jest bardzo nieufna, ale to przez to, co ją kiedyś spotkało. Choć teraz i tak jest już o niebo lepiej. Wtedy… – potarł twarz dłońmi – Ona nie chciała już żyć, mówiła, że to dla niej za dużo. Chciała się poddać. Ale po raz kolejny z naszą pomocą się podniosła. Niestety pożerały ją wspomnienia i uciekła. – westchnął i spojrzał na towarzysza – A ty, szperając w jej przeszłości tylko rozdrapujesz stare rany na nowo. W ten sposób one się nigdy nie zabliźnią. Daj jej szansę wyzdrowieć. Nie interesuj się jej przeszłością tylko teraźniejszością. Ewentualnie waszą przyszłością, jeśli o takowej myślisz.
– Jak mogę się nie interesować przeszłością kobiety na której mi zależy? Skąd będę wiedział, jaka ona jest naprawdę, jakim jest człowiekiem?
– Geri, Ria to dobra dziewczyna. Nigdy nie miała zatargu z prawem, nigdy nawet mandatu za przekroczenie prędkości nie dostała. I nie zrobiła niczego złego. Nikogo nie zraniła. Niestety inni nie byli w stosunku do niej tak pobłażliwi. Proszę cię, jeśli ci na niej zależy, a mam nadzieję, że tak właśnie jest, to odpuść z tą zabawą w detektywa. Pokochaj ją za to, kim jest, a nie za to, co spotkało ją w przeszłości. – podniósł się – Przemyśl to. I pamiętaj, że będę miał cię na oku – wyszedł, cicho zatrzaskując drzwi.







[1] Spice Girls „Let love lead the way”
[Siedzisz tam całkiem sam, w oknie jej pokoju. Patrząc na przemijający świat, który sprawia, że w jej oczach pojawiają się łzy.]

***
Dziś mamy nieco inny rozdział. Sami faceci i troszczący się Ramos. Podoba się? ;)
PS Na przyszły rozdział zapowiadam powrót dziadka Jorge.