Como un
guerrero en la arena, yo lucharé y al final yo ganaré...[1]
Kiedy po treningu wrócił do domu,
zmartwiła go panująca tu cisza. Rzucił w przedpokoju torbę i poszedł do kuchni.
Potem udał się do salonu, na taras, do ogrodu. Nigdzie jej nie było. W końcu
poszedł na górę do sypialni. Niby wszystko było normalnie, ale… Coś przykuło
jego uwagę. Drzwi od garderoby były otwarte. Wszedł tam i zamarł. Pomieszczenie
świeciło pustkami. Zabrała wszystkie swoje rzeczy. Nie mógł w to uwierzyć.
Kopnął ze złości w fotel. Wyszedł i usiadł na łóżku. Schował twarz w dłoniach.
Co on narobił? Ria się wyprowadziła. Gdzie teraz była? Może wróciła do
mieszkania dziadka? Chciał to sprawdzić, ale kiedy wstawał, w ręce wpadła mu
niewielka karteczka. To było jej pismo. Spojrzał z przerażeniem na wykaligrafowane
słowa.
„Przepraszam. Nie
potrafię inaczej. Starałam się, ale nie jestem jednak tak silna. Muszę to
wszystko przemyśleć. Dajmy sobie czas.
Ria”
Może to jednak nie koniec? Nie napisała
przecież, że nie chciała go znać, ani że z nim zrywała. Była jeszcze nadzieja.
Musiał ją znaleźć. Musiał ją znaleźć i to szybko. Może jeszcze nie wyjechała?
Moment, Marc coś mówił, że ostatnią noc spędziła u nich. Tak, to było to. Jego
przyjaciele musieli coś wiedzieć na temat wyjazdu Murillo. Szybko zbiegł po
schodach, wsiadł do auta i z piskiem opon ruszył w kierunku Castelldefels,
gdzie mieszkali młodzi rodzice. Nie pukając, wszedł do ich domu.
– Marc! – krzyknął.
– Co się drzesz? –
podszedł do niego kolega z drużyny, trzymający w ramionach synka – Masz
szczęście, że Fabio nie śpi, bo Melissa by cię chyba zabiła, jakbyś go obudził.
– cmoknął dziecko w czółko – Co jest?
– Gdzie ona jest? –
zapytał prosto z mostu.
– Kto? – odezwała
się Hiszpanka – Szukasz Rii?
– Spała u was
wczoraj. Musicie coś wiedzieć. – błagał – Wróciłem do domu, a tam nie było już
jej rzeczy. – usiadł z kanapie – Ani jednej, rozumiecie? Nic. Zabrała wszystko
– w oczach miał nie tylko ból, ale i łzy.
– Wiesz przez co
wyjechała, prawda? – dziewczyna wzięła dziecko na kolana i zaczęła je bujać.
– Domyślam się. Nie
wiedziałem, że aż tak przegiąłem. To tylko piwo.
– Nie dla niej. Dla
niej alkohol to alkohol. Ona dużo przeszła. A wspomnień nie da się wymazać.
Nawet tych najbardziej bolesnych – powiedział mu przyjaciel.
– Chciałbym tak jak
wy – zapatrzył się na Fabio.
– Co masz na myśli?
– No tak jak wy.
Mieć dom, ukochaną przy boku, dziecko… – westchnął – Chciałbym założyć z Rią
rodzinę. – wyszeptał – Wszystko spieprzyłem, co? – zwrócił się do kobiety.
– Posłuchaj,
Gerard, masz swoje za uszami, ale jesteś dobrym człowiekiem. Zasługujesz na
szczęście. Nic jeszcze nie jest stracone. Na nic nie jest za późno.
– Myślisz, że
byłaby w stanie mi wybaczyć?
– Tak. A wiesz
dlaczego? – pokręcił przecząco głową – Bo cię kocha, idioto.
– Skąd wiesz?
Powiedziała ci? – nie wierzył, a po chwili posmutniał – Mi tego nigdy nie
powiedziała.
– A ty jej to
kiedyś powiedziałeś?
– Nie – zawstydził
się.
– No widzisz, oboje
się boicie, ale się kochacie.
– Co ja mam teraz
zrobić? Nawet nie wiem, gdzie ona jest – był bezsilny. Chciał ją po prostu
przytulić. Przyciągnąć do siebie mocno i już nigdy nie puszczać. Chciał spędzić
z nią resztę życia. Był pewien, że Murillo była tą jedną jedyną.
– Marc, idź położyć
małego. – oddała syna w ręce narzeczonego – Zanim cokolwiek powiem… Co ty do
niej czujesz, Geri?
– Szaleję za nią.
Uwielbiam ją. – powiedział pewnie – Kocham ją. – dodał ciszej – Kocham ją jak
głupi.
– Wiesz, gdzie
mieszka teraz Mourinho?
– No tak. Na
obrzeżach Mediolanu – podrapał się po karku.
– Via Pompeo
Marchesi 48. – rzuciła płynnym włoskim oraz poklepała go po plecach –
Powodzenia.
– Ona tam jest?
– Tak, mieszka tam
z Mou. – wtrącił się Bartra – Rezerwuj szybko lot i ją odzyskaj. Ona też za tobą
tęskni.
Nie myśląc wiele wybiegł z posesji
rzucając jedynie niewyraźne pożegnanie. Udał się prosto na lotnisko. Portfel i
telefon miał ze sobą, a więcej nie było mu potrzeba. Nie miał zamiaru spędzić
tam kilku dni. Jechał tam tylko i wyłącznie po to, by powiedzieć Murillo te dwa
proste słowa. No i jeszcze, żeby ją prosić o powrót do domu. Do ich wspólnego
domu. Chciał tego jak niczego innego na świecie. Całym sercem i duszą pragnął,
żeby ta drobna osóbka znowu zagościła w ich wspólnym gniazdku. By mógł budzić
ją subtelnymi pocałunkami. By mógł wtulić się w nią o każdej porze dnia i nocy.
By razem śmiali się, oglądając komedie. By spędzali ze sobą każdy wieczór,
każdą możliwą chwilę. By dawali sobie radość. Uwielbiał na nią patrzeć.
Ubóstwiał każdy jej ruch, gest. Kochał w niej wszystko. Była dla niego ideałem,
pomimo wad, które posiadała. Nie potrafił wyobrazić sobie kogoś innego w jego
łóżku. Chciał tylko jej. Marzył o tym, żeby ich wspólne poranki wypełnione były
czułością i radością. W głębi duszy liczył na to, że już niedługo dane mu
będzie usłyszeć z jej ust tak piękne zdanie, które do góry nogami wywróci ich
życie. Ale to będzie ich wspólne życie. Był skłonny zmieniać pieluszki, wstawać
w nocy. W gruncie rzeczy, on się tego wręcz nie mógł doczekać. Chciał się postarać
o dziecko już jakiś czas temu, ale bał się jej o tym powiedzieć. Bał się, że
mogła go wyśmiać albo się nie zgodzić. Przecież nigdy mu nie powiedziała, że go
kochała. Te myśli, że mogłaby kiedyś odejść, zamęczały go, nie dawały spać,
normalnie funkcjonować. Trawiły go od środka i tutaj właśnie pomagał alkohol.
Okazał się być najlepszym kompanem do topienia smutków. Tylko, że to właśnie
przez tego towarzysza wszystko się posypało. To przez to Ria przebywała obecnie
w Mediolanie w domu Mourinho. To właśnie przez alkohol Gerard mógł stracić
miłość swojego życia. I właśnie to do niego dotarło.
Stwierdził, że był głupcem. Nie stać go
było na szczerą rozmowę z kobietą, którą darzył ogromnym uczuciem. Zwykle
nieprzebierający w słowach i dążący do wyznaczonego celu światowej klasy
piłkarz nie odważył się na tyle, by wyznać swoje uczucia i zdradzić plany na
przyszłość, a także marzenia dotyczące założenia rodziny. Takiej prawdziwej,
kochającej się, wspierającej i szczęśliwej rodziny. Kto by pomyślał, że ten prawie
dwumetrowy stoper marzył o maleńkim brzdącu, który byłby owocem miłości jego i
pewnej pięknej dziennikarki? Na pewno nie sam zainteresowany. Ale przez ten rok
wiele się wydarzyło. Gerard zakochał się, zadurzył, wpadł po uszy czy jak sobie
chcecie. Nie widział świata poza wnuczką starego Saldaña. Bo to ona była całym
jego światem. Nie liczyło się dla niego nic więcej. To ona była na pierwszym
miejscu. Dla niej gotów był rzucić piłkę nożną, wyprowadzić się na drugi koniec
świata. Wszystko by dla niej zrobił. A nie zrobił tak prostej, jakby się
wydawało rzeczy. Nie potrafił jej nie skrzywdzić. Nie zrobił tego oczywiście
celowo, ale jednak ją skrzywdził. Zranił jej uczucia. Nie docierało do niego,
jak mógł być tak głupi. Wyrzucał sobie, że chodził do tych wszystkich barów.
Był zły sam na siebie. Chociaż zły to za mało powiedziane. Był wściekły.
Wściekły za własną głupotę, idiotyzm, kretynizm. Nie mógł sobie wybaczyć, że jego
maleńka Ria płakała. A co najgorsze – płakała prze niego. Dosyć. Musiał to
zmienić. Musiał to naprawić. Przecież on ją do jasnej cholery kochał! I choćby
to on miał cierpieć katusze, nie pozwoli, by ta śliczna istotka uroniła przez
niego choćby jeszcze jedną łzę.
Był zdeterminowany. Ułożył sobie w
głowie całą listę argumentów, którymi chciał przekonać nowego trenera
miejscowego klubu do tego, by wpuścił go do domu i pozwolił porozmawiać z
dziewczyną. Wiedział, że łatwo raczej nie będzie, bo José należał do tych
upartych, ale też do tych, którzy dzielnie jak lwy walczyli o swoich
najbliższych. A do najbliższych Portugalczyka zaliczała się między innymi Ria
Blanca Murillo Saldaña.
Zrobił kilka głębszych oddechów i
spojrzał na zegarek. Dwadzieścia pięć po północy. Na dworze ciemna noc,
przerywana pojedynczymi piorunami. Szum szalejącego wiatru, któremu
akompaniowały głuche grzmoty. Krople bijące o szyby taksówki. Siedział w żółtym
pojeździe i gapił się tępo na świeżo odremontowany budynek z wysokim żywopłotem.
Dawno nie widział takiej ulewy. Chyba ostatni raz miało to miejsce jeszcze podczas
jego przygody z Manchesterem United. Przetarł twarz drżącymi dłońmi, wręczył
taksówkarzowi banknot i pognał w strugach deszczu na ganek. Stanął tam,
otrzepał włosy z kropli i… Zadzwonił. Przed jego oczami przewijały się różne
sceny tego, co mogło za chwilę nadejść. Pomyślał nawet o tym, że trener stanie
zaraz w drzwiach i powie mu, że teraz już za późno, bo to właśnie on związał
się z dziennikarką i są w końcu szczęśliwi. Pokręcił głową, jakby chciał
odsunąć od siebie tę wizję. Pomógł mu w tym odgłos otwieranych drzwi. W progu
stał średniego wzrostu posiwiały mężczyzna, będący jednak w świetnej formie
fizycznej. Zmierzyli się dokładnie. Gospodarz popatrzył na gościa z mordem w
oczach, ale już po chwili lekko się uśmiechnął i zaprosił piłkarza do środka.
– Już myślałem, że
dzisiaj się nie pojawisz. A obiecałem sobie, że za każdy dzień zwłoki będę ci
coraz bardziej utrudniał wizytę i pobyt w mieście – odezwał się.
– Co? – zamrugał
kilka razy Katalończyk – To ty wiedziałeś, że przyjadę?
– Tak. – pokiwał
głową – A przynajmniej miałem taką nadzieję. Że w końcu zrozumiesz, że ją
kochasz i przyjedziesz ją odzyskać. – zaśmiał się, siadając na kanapie – Ale
nie wiedziałem, że będziesz miał takie wejście. W otoczeniu atmosfery grozy.
Wiesz, burza, błyskawice, ulewa, prawie huragan, a tutaj pojawia się skruszony,
zdeterminowany i przemoczony do suchej nitki Piqué.
– José, ona tutaj
jest, prawda? – zapytał niepewnie, a ten pokiwał głową.
– Tak. Ale najpierw
musisz mi powiedzieć, co masz zamiar zrobić.
– Chcę ją
przeprosić za to, że byłem takim dupkiem i kretynem. Nigdy nie chciałem, żeby
przeze mnie płakała. – jęknął bezsilnie – Zależy mi na niej. Jest dla mnie
najważniejsza na świecie. Zrobiłbym dla niej wszystko. Dosłownie. Kocham ją i
chcę, by była szczęśliwa. Jeśli jest taka beze mnie to trudno. Odejdę. Ale mam
jeszcze nadzieję, że da mi szansę to wszystko poskładać. Naprawić to, co
spieprzyłem. Bo nie chciałem. Ja naprawdę nie chciałem. Nigdy już nie wezmę do
ust alkoholu. – uśmiechnął się leniwie – No może zrobię drobny wyjątek, jak
urodzi mi się dziecko. Ale wiesz, to tylko po to, żeby było zdrowe. Wolałbym
nie kusić losu.
– Dziecko?
– Tak. –
odpowiedział poważnie – Chciałbym, oczywiście jeśli Ria się zgodzi, założyć
rodzinę. Mieć dzieci. Mieć żonę – wyszeptał ostatnie zdanie. Portugalczyk
poklepał go przyjacielsko po plecach. Gerard uniósł głowę i wtedy ją zobaczył.
Stała zapłakana na schodach. Miała na sobie jedynie jego za dużą koszulkę.
Pamiętał, że pożyczył ją jej, kiedy nocowała u niego po raz pierwszy. Nie miał
pojęcia, że ją tu ze sobą zabrała. Może w takim razie jeszcze coś dla niej
znaczył? Przecież takie drobne gesty też miały drugie dno, nieprawdaż? Dotarło
do niego, że Murillo słyszała całą rozmowę i nawet mu ulżyło.
– Walcz o nią –
szepnął mu na ucho szkoleniowiec i udał się na górę, zapewne do swojej
sypialni. Przechodząc obok młodej dziewczyny, ucałował ją w czoło, dodając
otuchy. Ona zaczęła powoli schodzić na parter. Była przerażona. Nie lubiła
takich sytuacji i to dlatego zawsze przed nimi uciekała. Ale kiedyś w końcu
trzeba było stawić im czoła. Kiedyś w końcu musiał być ten pierwszy raz.
Kataloński stoper zerwał się na równe
nogi i podbiegł do niej. Nie myśląc zupełnie, porwał ją w ramiona. Tak, tego mu
było trzeba. Ciepła jej ciała, jej oddechu muskającego jego szyję, jej bicia
serca. Zacisnęła drobne piąstki na jego przemoczonej koszulce. Czuł, że
płakała. Odsunął ją od siebie delikatnie. Wziął w dłonie jej twarz i zaczął
scałowywać wielkie jak grochy łzy. Nie pomagało. Dziewczyna płakała jeszcze
mocniej. Musnął jej nos swoim i złączył ich czoła. Słyszał, jak jej oddech
powoli się normował. Uspokajała się. Stali tak na środku salonu, wtuleni w
siebie. Chcieli się nacieszyć tą chwilą, bo nie mieli pojęcia, co przyniesie
kilka najbliższych minut, a może godzin. Nie wiedzieli, co chciała powiedzieć
ta druga strona. Oboje się bali. Bali się przede wszystkim odrzucenia i związanego
z nim cierpienia. Wiedzieli, że nie byliby w stanie znieść rozrywającego się na
pół serca. To właśnie wizja tego przeszywającego na wskroś bólu sprawiła, że
bali się wyznać swoje uczucia. Nie chcieli go nigdy poczuć. A w tej chwili –
choć nieświadomie – doprowadzili do tego, że krwawiły ich serca. Serca
przepełnione miłością do osoby, którą przytulali.
[1] Nicky
Jam „Un Sueño”
[Jak wojownik na arenie, będę walczył i na końcu
wygram…]
***
Mamy i rozdział z perspektywy Gerarda. :D