czwartek, 31 grudnia 2015

Rozdział X:

Part of me laughs, part of me cries. Part of me wants to question why. Why is there joy, why is there pain? Why is there sunshine and the rain?[1]

         Kiedy Ramos skręcił w uliczkę na przedmieściach Calatayud, aragońskiej gminy, w której się wychowałam, dopadło mnie zdenerwowanie. Jednak moje serce najpierw przyspieszyło do maksimum, a następnie niemal się zatrzymało, gdy czarne BMW zaparkowało na podjeździe. Nie najmniejszy, piętrowy dom z białą elewacją oraz nadającymi charakter cegłami. W oknach donice z kolorowymi kwiatami. Błyszczące, idealnie wyczyszczone duże okna tuż przy wejściu. Przy schodkach dwie kolumny – żadne wymyślne, ale takie zwykłe, najprostsze. Dziadek Jorge nigdy nie przepadał za zdobnym stylami, więc o jońskim czy korynckim nie było mowy. Jego zasada była prosta – brak udziwnień i wywijasów. Budowla okrążona była wielkim ogrodem. Pamiętam, jak często bawiłam się tu w chowanego po obiedzie. Moją ulubioną kryjówką było wielkie drzewo zasadzone jakieś sześćdziesiąt lat temu. Przy ścieżce stał stolik i krzesełka. Zapewne przygotowane dla przyjaciół, którzy często wpadali w odwiedziny do starego socio. Wspominali wtedy dawne czasy, rozmawiali o sporcie, polityce i grali w przeróżne gry. To właśnie dziadek i pan Martin Enrique nauczyli mnie grać w pokera. Do dziś miałam do tej „zabawy” pewien sentyment.
         Głośno westchnęłam, zamknęłam oczy i oparłam się o fotel samochodu. Bałam się tego, jak dziadek przyjmie rewelacje, które miałam mu zamiar dzisiejszego wieczora przekazać. Sergio lekko ścisnął moje kolano, próbując dodać mi otuchy.
– Maluchu, będzie dobrze. Zobaczysz.
– Mam nadzieję. Wiesz, co chcę mu powiedzieć? – spojrzałam niepewnie na towarzysza.
– Domyślam się. Jesteś pewna? – pokiwałam głową.
– Sergio, będziesz przy tej rozmowie ze mną?
– Oczywiście, maleńka – przytulił mnie i cmoknął w skroń.
– Nadszedł czas. – westchnęłam – I just can't keep living this way, so starting today, I'm breaking out of this cage. I'm standing up, Imma face my demons. I'm manning up, Imma hold my ground. I've had enough, now I'm so fed up. Time to put my life back together right now!
We'll walk this road together, through the storm. Whatever weather, cold or warm. Just letting you know that you're not alone[2] – posłał mi pokrzepiający uśmiech i ucałował moje pobielałe kłykcie.
         Niepewnie wysiedliśmy z samochodu i powędrowaliśmy do drzwi wejściowych. Po chwili otworzył nam wysoki, posiwiały mężczyzna. Uśmiechnął się lekko na nasz widok. Nie mogłam się powstrzymać i rzuciłam mu się w ramiona. Uspokajająco gładził mnie po włosach.
– Oj, dziecko, nawet nie wiesz, jak mi cię brakowało tutaj. Nie miałem z kim pić mate – rzekł, stawiając przede mną naczynie wypełnione po brzegi yerba mate.
– Mi ciebie też – przyznałam.
– Wiesz, twój wyjazd z Calatayud byłem w stanie zaakceptować, nawet twój pobyt w tym przeklętym Madrycie, ale…
– Dziadku! – skarciłam go – Dobrze wiesz, że w stolicy pozyskałam przyjaciół. Gdybym się tam nie pojawiła, nigdy bym pewnie nie poznała Sergio.
– Może to i lepiej – rzucił.
– Panie Saldaña, ja wiem, że pan za mną nie przepada z oczywistych powodów, ale proszę mi wierzyć na słowo. Nigdy w życiu nie skrzywdziłbym pańskiej wnuczki, ani nie zrobił niczego wbrew niej. To świetna dziewczyna. A to, że jest socio? Pan wybaczy, ale jak dla mnie to niczego nie zmienia. Jest dla mnie bardzo ważna i tak będzie już zawsze. Oddałbym za nią życie. – wtrącił się piłkarz – Ba, ja bym dla niej nawet klub zmienił.
– Chłopcze, nie zrozum mnie źle, ale musisz wiedzieć, że w mojej rodzinie ten kilkucyfrowy numer na karcie jest świętością.
– Ja to rozumiem i szanuję, psze pana.
– No dobrze… Ria, miałaś mi coś ważnego do powiedzenia, tak? – odstawił puste już naczynie i zaczął się we mnie wpatrywać.
– Tak… – zrobiłam głęboki wdech i chwyciłam za dłoń zdziwionego Sergio – Ja… Jestem ci winna pewne wyjaśnienia. Co do mojego wyjazdu z Hiszpanii. – pokazał, bym kontynuowała – To nie była łatwa decyzja, ale według mnie to było jedyne wyjście. Teraz już wiem, że źle zrobiłam uciekając od ludzi, którzy mnie kochali. Ale czasu niestety nie da się cofnąć. No więc tak… Pamiętasz, mówiłam ci, że podczas mistrzostw U–21 poznałam takiego jednego Alejandro?
– Tak. Zawodnik rezerw Atlético Madryt – prychnął.
– Właśnie. Spotykaliśmy się przez kilka miesięcy. Był kochany, niby się starał, ale… – westchnęłam – Ale jego drużynie nie wiodło się najlepiej, coraz częściej chodził sfrustrowany. Aż w końcu stało się coś bardzo, bardzo złego. Po przegranych derbach był mega wkurzony i przyszedł do mnie do mieszkania. Był już nieźle wstawiony i się do mnie przystawiał. – w gardle urosła mi gula, a w oczach zalśniły łzy. Spuściłam wzrok na moje dłonie, nie byłam w stanie patrzeć na dziadka. Czułam się taka… upokorzona – Ja nie chciałam… No wiesz… I wtedy on… On… – łza spłynęła po policzku – Zgwałcił mnie – wyszeptałam.
– Jezu, dziecko! Czemu wcześniej nic nie powiedziałaś? Zabiję tego gnojka! – poderwał się z miejsca.
– To jeszcze nie wszystko – wtrącił Ramos.
– To znaczy? – dziwił się mężczyzna.
– Dwa tygodnie później… Okazało się, że zaszłam w ciążę. Zadzwoniłam do niego i poprosiłam, by przyszedł. Powiedziałam mu o dziecku. – ukryłam twarz w dłoniach – Sergio, mógłbyś?
– Pewnie, maluchu. – pogładził mnie po plecach i zwrócił się do gospodarza – Jak się dowiedział, wpadł w szał. Pobił ją. Skopał i zostawił taką w mieszkaniu. Na całe szczęście postanowiliśmy z chłopakami wpaść do niej na piwo i ją znaleźliśmy. – jęknął na to wspomnienie – Leżała tam cała we krwi. Nie było wątpliwości, że poroniła. Przez tydzień nie mogła się ruszyć. Czuwaliśmy przy niej na zmianę. Baliśmy się o nią, bo… Ria nie chciała już żyć. To był dla niej cios. Zbyt wiele do zniesienia.
– No a co z tym gnojem?
– Ria nie wniosła oskarżenia.
– Gdzie on teraz gra? – wycedził przez zaciśnięte zęby.
– Nie gra. – zaśmiał się blondyn – Od razu na drugi dzień poszliśmy z Casillasem do Mourinho i udaliśmy się do władz klubu. Z klubu do federacji. I dopięliśmy swego. Był spalony nie tylko w Hiszpanii, ale i całej Europie. Trochę mu się też dostało. Iker przez tydzień chodził z bolącym nadgarstkiem. – westchnął – Ale niestety, nie udało nam się jej zatrzymać w stolicy. Wspomnienia okazały się zbyt bolesne.
– Ja… – podszedł do piłkarza – Sergio, dziękuję ci, chłopcze. Jestem ci bardzo wdzięczny, że się nią zająłeś i dbasz o nią. Dziękuję. – uściskał zdziwionego Hiszpana – Sergio, – wyciągnął w jego stronę dłoń – witaj w rodzinie, wnuku. Zawsze będziesz tu mile widziany. Nawet jako zawodnik Los Blancos – zachichotał.
– Dziękuję, panu.
– Jaki tam pan. Mów mi dziadku – posłał nam ciepły uśmiech.








[1] Spice Girls „Let love lead the way”
[Część mnie się śmieje, część mnie płacze. Część mnie chce zapytać dlaczego. Dlaczego jest radość, dlaczego jest ból? Dlaczego świeci słońce i pada deszcz?]

[2] Eminem „Not afraid”
[Ja już po prostu nie potrafię żyć w ten sposób, więc zaczynając od dziś, uciekam z tej klatki. Staję na nogi, zmierzę się z moimi demonami. Zbieram się na odwagę, będę się trzymać. Mam dosyć, jestem wkurzona. Czas, by poskładać moje życie w całość w tej chwili!
Przejdziemy przez tę drogę razem, przez burzę. Nieważne jaka pogoda, ciepła czy zimna. Po prostu daję ci znać, że nie jesteś sama.]

***
Ta daaaaam! I co myślicie?
Feliz año nuevo para todos <3

PS To tylko jedna z tajemnic panienki Murillo. ;)

piątek, 25 grudnia 2015

Rozdział IX:

Just think of the future and think of your dreams.And don't get lost in the memories, keep your eyes on a new prize.[1]


Ten październikowy dzień nie należał ani do najcieplejszych, ani też do najchłodniejszych. Można by rzec, że był taki jakiś…optymalny. Temperatura oscylowała w okolicach osiemnastu stopni w skali Celsjusza. Pierwsze co zrobiłam, po wygramoleniu się z mojego wielkiego i niezwykle wygodnego łóżka, które jakiś miesiąc temu zakupił specjalnie dla mnie Sergio, to zbiegłam na dół w celu zaparzenia kawy. Woń świeżo mielonego brazylijskiego cudu momentalnie rozniosła się po całym budynku i przyciągnęła na wpół jeszcze śpiącego piłkarza do kuchni. Przywitał mnie niemrawym buziakiem w policzek, zgarnął kubek z czarną cieczą i usiadł do stołu. Po jakichś pięciu minutach zaczął kontaktować.
– E, Ria? – podrapał się po głowie – Ile jeszcze mamy czasu?
– Spokojnie, półtorej godzinki nam jeszcze zostało. Zdążysz się wypindrzyć – rozczochrałam jego i tak już potargane włosy i wróciłam do swojego pokoju.
Otworzyłam szafę i poczęłam bacznie się przyglądać jej zawartości. Nie miałam zbytnio pomysłu na dzisiejszy strój. W końcu wybrałam zestaw od R13, podpięłam włosy i wykonałam lekki makijaż.
Doprowadzona do porządku, postanowiłam obudzić Casillasa, a następnie zobaczyć, jak radził sobie mój gospodarz, chociaż już właściwie współlokator.
– No i jak tam? Gotowy, blondasku? – oparłam się o futrynę drewnianych drzwi, prowadzących do ogromnej sypialni.
– Co? – odwrócił się – A, tak. Może być? – okręcił się przede mną, jak jakiś rasowy tancerz czy coś w tym stylu. Ubrany był w zwykłe jeansy, szarą koszulkę Nike i tego samego koloru rozpinaną bluzę z kapturem, ale i tak wyglądał zabójczo – Jeszcze tylko trampki i możemy iść.
– Na pewno? – dziwiłam się.
– No tak… – rzucił niepewnie.
– Czyli jesteś pewien, że o niczym nie zapomniałeś?
– No tak. – opadły mu ręce – Ria, nie rób sobie ze mnie jaj! O co ci chodzi?
– Chodź, głupku. – chwyciłam go pod rękę i zaciągnęłam za sobą do łazienki. Zapaliłam światło i postawiłam Hiszpana przed lustrem – Dalej twierdzisz, że o niczym nie zapomniałeś? – zaśmiałam się.
– O cholera! A ja tak wyjść chciałem! – przestraszył się – Kocham cię, maleńka – cmoknął mnie w policzek i szybko zajął się naprawianiem błędu czyli układaniem swojej fryzury.
– Spoko, nie chciałam, żeby dzieciaki się ciebie przestraszyły – pokazałam mu język i wybiegłam z pomieszczenia, by nie przyszła mu do głowy jakaś mała zemsta.

***

         Na miejsce dojechaliśmy o czasie. Udało nam się fuksem, bo oczywiście szanowny pan bramkarz numer jeden Realu Madryt musiał się spóźnić. Z uśmiechami na twarzach weszliśmy po schodach do wielkiego budynku, w którym siedzibę swoją miała jedna z madryckich szkół. Nadszedł czas na ruszenie z projektem, któremu patronowałyśmy razem z Goulding. Dziś ja i dwóch moich przyjaciół mieliśmy się spotkać z tutejszą młodzieżą. Powiedziano nam, że przedział wiekowy to będzie 15–18 lat. W sam raz na to, by uświadomić sobie, że to ostatni dzwonek, aby się ogarnąć i wziąć do pracy nad sobą.
         W dużym holu powitała nas starsza pani, ubrana z ciemną garsonkę. Uprzejmie się przywitaliśmy i podążyliśmy za nią do auli. Tam zasiedliśmy na przygotowanych dla nas miejscach, ale coś mi nie pasowało.
– Pani dyrektor, czy moglibyśmy przenieść nasze siedzenia pod scenę? – zapytałam.
– Ale coś nie tak? – przestraszyła się.
– Nie, wszystko w porządku, tylko wie pani. My chcemy im pokazać, że wszyscy mamy równe szanse, jesteśmy równi. A to chyba się nie uda, jeśli będziemy siedzieć wyżej od nich.
– Psychologia. – pstryknęła palcami i się uśmiechnęła – Już się robi.
         Po jakichś trzydziestu minutach zaczęli się gromadzić uczniowie. Były zarówno dziewczęta, jak i chłopcy. Wyżsi i niżsi. Chudsi i grubsi. Weselsi i smutniejsi. Różnice widać było gołym okiem. No to trzeba było zaczynać.
– Chciałabym was wszystkich serdecznie powitać na dzisiejszym spotkaniu. Może część z was wie, kim jestem, ale kultura nakazuje, by się przedstawić. – uśmiechnęłam się do przybyłych – Nazywam się Ria Blanca Murillo Saldaña i chyba mogę z czystym sumieniem powiedzieć, że jestem dziennikarką. A to są moi przyjaciele. – wskazałam na piłkarzy – Sergio Ramos oraz Iker Casillas. Gdyby ktoś nie wiedział… Oni są piłkarzami. Podobno dobrymi. Tak mi powiedział selekcjoner reprezentacji Hiszpanii. – wzruszyłam ramionami i zaśmiałam się, a zawtórowała mi niemalże cała aula – Słuchajcie, przyjechaliśmy tutaj do was, żeby porozmawiać. Wiem, że jesteście teraz w takim wieku, że nic się wam nie chce. A na pewno ostatnią rzeczą jest nauka. Skąd to wiem? Cóż, sama byłam taka sama. I miałam marzenia, tak jak ma je każdy z was. W pewnym momencie uświadomiłam sobie, że marzenia są nie po to, żeby chować je na dnie szafy, a po to, by za nimi podążać, gonić je i w końcu je złapać. Często jest to bardzo trudny krok – postawić wszystko na jedną kartę. Lecz wierzcie, że bywa też bardzo skuteczny. Popatrzcie tylko na naszą trójkę. – wskazałam – Ja mając siedemnaście lat wyjechałam z domu. To była trudna decyzja. Zostawiłam bowiem moją jedyną rodzinę. Jedyną osobę, która mnie kochała, czyli mojego dziadka. Całkiem możliwe, że nie wiecie, w końcu tutaj rozpoczynałam moją karierę, ale ja nie jestem „tutejsza”. – narysowałam w powietrzu cudzysłów – Pochodzę z nie tak znowu wielkiego miasta w Aragonii. Przyjechałam do stolicy już jako prawie dziewiętnastolatka, po chwilowym pobycie w Bilbao. Ciężko pracowałam na to, co mam teraz. Myślicie, że tak łatwo dostać się do „Marci”? Że Canal+ byle kogo wysyła do zrelacjonowania EURO? O, nie, kochani. Wylałam siódme poty, nie przespałam wiele nocy, harowałam jak wół, jednocześnie pracując i studiując równolegle trzy kierunki zaocznie. Ale wiecie co? Opłacało się. Robię w życiu to, co kocham. Praca jest dla mnie przyjemnością, a nie obowiązkiem. A to najważniejsze, bo nie cierpię rutyny. – zauważyłam, że ktoś niepewnie podnosił rękę – Tak?
– Czy trudno jest osiągnąć sukces?
– Chcę być z wami szczera i muszę powiedzieć, że niestety tak. To jest bardzo trudne. Pewne jest, że nie osiągnięcie niczego bez starania się. Macie o tyle łatwiej niż ja, że mieszkacie w dużym mieście i macie więcej możliwości. Korzystajcie z tego. Jeszcze jakieś pytania?
– Jak się panienka czuje jako nasza duma narodowa? – zachichotałam.
– Ja bym tak o sobie nie powiedziała. To już prędzej ci dwaj siedzący obok mnie nią są.
– Panienka tak naprawdę kocha piłkę nożną czy to tylko na pokaz? – pytał jakiś chłopak.
– Piłka nożna to moja pierwsza miłość – przyznałam ze szczerym uśmiechem na ustach.
– A umie panienka grać?
– Umie, umie. I to jeszcze jak. – zabrał głos Ramos – Bez przeszkód okiwa Carvajala – zaśmiali się razem z bramkarzem.
– Dobra, jakieś inne pytania?






[1] Paramore „Future”
[Po prostu myśl o przyszłości i myśl o swych marzeniach. I nie zgub się we wspomnieniach, miej na widoku nową nagrodę.]

czwartek, 17 grudnia 2015

Rozdział VIII:

Too much of something is bad enough. Too much of nothing is just as tough.[1]

         Dzień był słoneczny, toteż wpadliśmy na jakże genialny pomysł zrobienia klubowego grilla. Mieli pojawić się wszyscy zawodnicy pierwszej drużyny, jak również cały sztab. No i ja. Trener sam mi to zaproponował. Okazał się być bardzo miłym człowiekiem, z którym szybko znalazłam wspólny język. Dużo się uśmiechał i radził sobie z tymi dzieciuchami czyli Los Blancos, co wcale nie było łatwym zadaniem.
         Ubrana w krótką, miętową bluzę od Local Heroes i podwinięte jeansy z wysokim stanem siedziałam na kolanach Ramosa z butelką hiszpańskiego piwa w ręku. Mieliśmy niezły ubaw z tańczącego sambę Lucasa. Kiedy chłopak zajął wcześniejsze miejsce, na nowo rozpoczęły się rozmowy i śmiechy. Postanowiliśmy bowiem nieco powspominać.
– A pamiętasz, jak w Maladze wzięli was za małżeństwo? – pociągnął łyk trunku Cristiano.
– Haha, i chcieli wam dać apartament małżeński – dorzucił Pepe.
– I byłoby pięknie, gdyby nie spał z nami Iker – westchnął „mój fotel”.
– A zaraz po tym poznałeś mojego dziadka – chichotałam.
– Cudowny człowiek – roześmiał się Casillas.
– Aż tak źle? – zapytał trener.
– Jej dziadek to Jorge Eduardo Saldaña Ramirez. Ten – pokreślił – Jorge Saldaña. Wierny i oddany kibic FC Barcelony.
– No coś ty? I jak na ciebie zareagował? – dopytywał.
– Powiedzmy, że nie był nastawiony pokojowo. – skrzywił się i kontynuował – Wybiegł na mnie z widłami. – kilku chłopaków aż się opluło – Nie śmiejcie się. To nie było wtedy zabawne. Przestraszyłem się nie na żarty. – objął mnie mocniej w pasie – Zagroził mi, że nigdy nie wyrazi zgody na nasz ślub. To byłaby podobno zniewaga dla jego rodziny. – uśmiechnął się lekko – W końcu, mój głuptasek też jest socio. No nie, maleńka? – cmoknął mnie w policzek.
– Zgadza się, blondasku – odwzajemniłam się tym samym.
– Nie no, ale nie wmawiajcie nam, że wy nigdy nic nie ten. Przecież coś między wami musi być – zabrał głos Silva.
– Zachowujecie się jak stare, dobre małżeństwo – dodał Carvajal.
– Ej, tylko nie stare – obruszył się mój kompan.
– I nigdy nie myśleliśmy o małżeństwie. – dodałam – Nie, Iker, o zrobieniu cię wujkiem też nie myślimy. – przewróciłam oczami – A przynajmniej nie dopóki Sergio nie zostanie socio – zaśmiałam się.
– Ale szanowny dziadek nie musi przecież wiedzieć z kim sypiasz – drążył bramkarz.
– Co nie znaczy, że powinnam zajść w ciążę z najlepszym przyjacielem.
– Ale mogłabyś. – Ramos pokazał rządek równiusieńkich ząbków – Ten proces twórczy jest bardzo przyjemny. Zwłaszcza ze mną.
– No tak, pan Ramos i jego wielkie ego – westchnęłam.
– Nie tylko ego – poruszył zabawnie brwiami, a ja parsknęłam śmiechem.
– Wierzę na słowo.
– Może jednak wolisz sama sprawdzić? – szczerzył się jak głupi do sera.
– Sergio! – palnęłam go lekko w głowę.
– I tak mnie kochasz, maleńka – cmoknął moją szyję.
– Niestety nie mogę zaprzeczyć – wtuliłam się w niego i chwyciłam butelkę wody.

***

         Szłam sobie spokojnie alejkami, które prowadziły mnie do studia nagraniowego na obrzeżach Barcelony. Rozglądałam się, chłonąc te piękne widoki. Zdałam sobie sprawę, jak dawno mnie tu nie było. Niegdyś często przychodziłam w te okolice. Było to jeszcze za czasów mojej „barcelońskiej przygody”. Nie do wiary, jak wiele się tu zmieniło przez te kilka lat.
         Musiałam chwilowo wyjechać z Madrytu, co spotkało się z wielkim niezadowoleniem Ramosa. Zmiękł trochę dopiero wtedy, kiedy powiedziałam mu, że do Katalonii wybywam jedynie na kilka dni i to po to, by wziąć udział w kolejnym utworze Wahina. Były piłkarz był zachwycony moim zaangażowaniem i oddaniem sprawie. Zrobiłam na nim świetne wrażenie, a na dodatek mój występ podobał się publiczności. José był mi wdzięczny za to, co robiłam i jak nagłaśniałam jego projekt. Dlatego też zaprosił mnie do nowego nagrania. Mieli się na nim pojawić także jacyś jego znajomi. Zgodziłam się bez wahania. W końcu to wszystko było robione dla pewnej idei. Z którą na dodatek utożsamiałam się w stu procentach.
         Ubrana w dresy od DKNY o dziesiątej rano znalazłam się pod drzwiami niewielkiego budynku, w którym swoją siedzibę miał właśnie producent muzyczny. Nie zdążyłam nawet zapukać, a on już otworzył drzwi i z wielkim uśmiechem na ustach mnie przytulił. Po czułym powitaniu weszliśmy do środka. Na kanapie siedziało już kilku mężczyzn. Jak się okazało, miałam zaśpiewać razem z jego przyjaciółmi piłkarzami. Rozpoznałam ich oczywiście bez problemu. José przedstawiał mnie każdemu z osobna. I tak oto moja drobna dłoń została uściśnięta przez Daniego Alvesa, Neymara Jr i… No tak, ja to miałam pecha. Trzecim facetem okazał się być nie kto inny jak sam Gerard Piqué. Kiedy się witaliśmy, dojrzałam w jego oczach jakiś dziwny błysk. Zdawał się być nad wyraz zachwycony moją obecnością w studio.
         Usiadłam koło Pinto i przeczytałam tekst piosenki. Następnie producent puścił nam skomponowaną muzykę i wytłumaczył pokrótce o co mu chodziło. Musiałam przyznać, że zapowiadało się świetnie. Jak dla mnie kolejny hit. Projekt coraz to zyskiwał na popularności, a dzięki takim akcjom mogło być tylko lepiej.
– Ria, a ty sobie naprawdę ten tatuaż zrobiłaś? – zapytał ciekawski Daniel.
– A co myślałeś, że to było na niby? – zaśmiałam się – To nie była żadna henna, ani nic w tym stylu. Widzisz? – pokazałam rękę z malunkiem.
– A ty się głupio pytasz, Dani. – jęknął Ney – Nie widziałeś, jaką miała minę na tym filmiku? – całe towarzystwo wybuchło śmiechem (łącznie ze mną). I w tak świetnych nastrojach udaliśmy się do kabiny, gdzie nagrywaliśmy wokal. Pech chciał, że stałam tuż obok Katalończyka. Facet co chwilę to się uśmiechał do mnie, albo udawał, że mnie nie było – normalnie szło zwariować! Kiedy dostaliśmy chwilę przerwy, Brazylijczycy wręcz wybiegli z pomieszczenia, zostawiając mnie na pastwę swego kolegi. Ruszyłam w stronę wyjścia, ale on złapał mnie mocno za biodra i przysunął do siebie. Na karku czułam jego przyspieszony oddech. Nie dało się też nie zauważyć jego pobudzenia. Przygryzł delikatnie moje lewe ucho, a przez całe moje ciało przeszły ciarki.
– Ślicznie wyglądasz, 139 982 – wyszeptał seksownie.
– Dziękuję, ale nie nazywaj mnie tak – chciałam odejść, ale ponownie mnie do siebie przyciągnął.
– Bardzo się cieszę, że cię widzę. Nawet nie masz pojęcia jak bardzo, Ria – jeździł językiem po mojej szyi, a ja zapewne się zarumieniłam.
– Chyba mam. – zaśmiałam się – Pewna mała rzecz cię zdradza.
– Wcale nie mała – rzucił pewnie.
– Ogarnij się Piqué. Nie jesteśmy w liceum, żebyś wyjeżdżał z takimi tekstami. – oburzyłam się – A teraz przepraszam, ale chciałabym wyjść i zadzwonić do Sergio – usłyszawszy imię kolegi z reprezentacji w końcu odpuścił.

         Po kilku godzinach wszystko było gotowe. José powiedział, żebym sobie zarezerwowała przyszły czwartek i piątek, bo chłopcy mają wolne i wtedy nakręcimy teledysk. Nie byłam zachwycona, bo oznaczało to, że nie mogłabym wracać do domu z Ramosem, tylko prosto od dziadka miałabym przyjechać do Katalonii. Ale co poradzić? Sergio będzie musiał to jakoś przełknąć. Może będzie w dobrym humorze? Oczywiście, o ile stary socio go nie zabije podczas kilkudniowego pobytu w Calatayud. Byłam jednak dobrej myśli. Dziadek nie przepadał za Hiszpanem, ale wiedziałam, że w głębi duszy cieszył się z tego, że blondyn się o mnie troszczył i dbał. Jednak honor nie dawał mu szansy na polubienie zawodnika Realu Madryt. Taki już był Jorge Eduardo Saldaña Ramirez, a ja nie miałam serca ani ochoty go zmieniać. Dla mnie to był po prostu człowiek z pewnymi zasadami. To on zaszczepił we mnie miłość do piłki nożnej. Pokazał mi jak to jest być prawdziwym kibicem. Kibicem oddanym jednym barwom. Zawsze mi powtarzał, że od kołyski aż po grób w jego sercu będzie ten kataloński klub. Wartości reprezentowane przez bordowo–granatowych były dla niego bardzo ważne. Ja też się nimi starałam w życiu kierować. W końcu zostałam oficjalnie socio już w niecały miesiąc od narodzin. To się nazywa szybka akcja w wykonaniu mojego dziadka. A ja się kiedyś zastanawiałam, po kim odziedziczyłam to wariackie zachowanie i uparty charakter. Odpowiedź miała na imię Jorge i od sześćdziesięciu ośmiu lat stąpała po globie.







[1] Spice Girls „Too much”
[Za dużo czegoś jest wystarczająco złe. Zbyt mało niczego jest równie ciężkie.]

sobota, 12 grudnia 2015

Rozdział VII:

Nie wróci nigdzie, kto nie ufa już nikomu, z marzeń sklejając nowy świat. Tak trudno czasem jest pozwolić sobie pomóc, kiedy coś boli, boli już tak wiele lat.[1]

         Byłam bezsilna. Nie mogłam sobie sama poradzić. Istniało tylko jedno wyjście. Powrócić do przyjaciół. Do kogoś, kto znał całą moją historię. Do kogoś, kto będzie mnie wspierał i pomoże się uporać z przeszłością. To właśnie dlatego stałam na lotnisku w Madrycie i czekałam na Ramosa. Przed nim nie dało się niczego ukryć. Znał mnie na wylot.
         Wieczorem, kiedy już leżałam w łóżku w pokoju gościnnym, gospodarz zajął miejsce obok mnie, przytulił troskliwie i zapytał:
– Ria, powiedz mi proszę, co się stało?
– Co się stało, co się stało? Piqué się stał!
– Co? Nie rozumiem. Słuchaj, wiem, że może nie zachowywał się najlepiej wtedy w hotelu, ale to naprawdę fajny chłopak. A ty wpadłaś mu w oko. Dawno go już takiego nie widziałem. Jordi nawet stwierdził, że Gerard się w tobie zakochał. Ja nie wiem, czy ty coś do niego czujesz, ale…
– To nie o to chodzi.
– No to o co? Słuchaj, – czuł się niezręcznie – między wami do czegoś doszło? No wiesz...
– W sumie to nie. Tylko dwa razy mnie pocałował, ale ja uciekłam.
– Jak zawsze – westchnął.
– O co ci chodzi?! – podniosłam się.
– O to mi chodzi, że ty nigdy nie rozwiązujesz problemów, tylko przed nimi uciekasz! Na Boga, Ria, ty masz prawie dwadzieścia pięć lat, a nie siedemnaście! Ogarnij się w końcu i przestań ciągle uciekać od osób, które cię kochają! Najpierw był dziadek, potem my, a teraz Piqué! Czas dorosnąć! – wstał i kierował się ku drzwiom, kiedy wyszeptałam.
– On wie o moim dzieciństwie…
– Jak to? Powiedziałaś mu? – kucnął przede mną.
– Nie. Podobno ma jakieś swoje dojścia – przewróciłam oczami.
– Powiedział, dlaczego to zrobił?
– Nie chciałam mu się dać poznać samej, to znalazł inny sposób. – wzruszyłam ramionami, a piłkarz wtulił się w moje nogi – Sergio, ja tak bardzo się boję… Nie chcę, żeby on o tym wiedział. Nie chcę, żeby dowiedział się o stolicy – rozpłakałam się.
– Mała, a pomyślałaś, dlaczego nie chcesz, żeby się dowiedział?
– Nie chcę, żeby źle o mnie myślał.
– A nie chcesz tego, bo ci na nim zależy. Taka jest prawda. Mnie nie oszukasz. Moja maleńka Ria zakochała się. – uśmiechnął się lekko – Wszystko będzie dobrze. Tylko obiecaj mi, że już nie uciekniesz, ok?
– Obiecuję. – położyłam się – Sergio?
– Tak.
– Dziękuję ci. Za wszystko. Za to, że jesteś teraz, że byłeś…wtedy. Dziękuję.
– Nie masz za co. Ty zrobiłabyś dla mnie to samo. A teraz śpij, maleńka – ucałował mój policzek i wyszedł z pokoju. A ja odpłynęłam.
         Rozmowa z obrońcą Królewskich uświadomiła mi parę rzeczy. On miał rację, mówiąc, że uciekałam przed problemami. To nie było normalne i należało z tym bezwzględnie skończyć. Pełna zapału do zmiany świata odbyłam poranną toaletę i ubrałam się. Mój wybór padł na legginsy, szarą bluzę z napisem „c’est la vie mon cheri” oraz biało–czarne Adidasy z nadrukiem. Splotłam włosy w warkocza, przejechałam tuszem po rzęsach i w podskokach zbiegłam na dół. W kuchni zastał mnie niecodzienny widok. Hiszpan smażył właśnie moje ulubione placuszki kefirowe. Skąd wiedziałam, że to właśnie one? To proste, on nie potrafił zrobić niczego innego.
– Dzień dobry, blondasku – poczochrałam mu włosy i zwinęłam jednego placuszka.
– Dzień dobry, głuptasku. – zaśmiał się – Siadaj, zaraz podam do stołu.
– Sergio?
– Hmm?
– A mogę iść dzisiaj z tobą na trening? – zrobiłam minę słodkiego psiaka.
– A nie będziesz wkurzać trenera?
– No coś ty! – obruszyłam się – Ancelotti mnie przecież ubóstwia. Nie wiedziałeś o tym? – wzięłam kęs kolejnego placuszka.
– Tak samo mówiłaś o Mou – westchnął.
– No i widzisz, widuję się z nim częściej niż ty.
– Tak, tylko szkoda, że każdy trening na którym byłaś, każda impreza z udziałem was obojga, wyjazd kończyły się wielką kłótnią.
– Oj tam. Nie przesadzaj.
– A pobyt w Holandii pamiętasz? Jak was musieliśmy z dołka zgarniać?
– No to akurat nie była nasza wina! Najpierw nas po zwycięstwie z Ajaxem upiliście, a potem puściliście w samopas, to się nie dziwcie, że chcieliśmy…
– Karmić lamy żelkami. – wybuchł śmiechem – Skąd wyście ją w ogóle wytrzasnęli?
– Nie wiem. Jakoś tak sama się przyplątała. Mourinho dał jej na imię Michelle. Po Obamie. – wytłumaczyłam, umyłam talerz i zaczęłam poganiać piłkarza, który zawsze się strasznie guzdrał. No ja nie miałam zamiaru świecić za niego oczami. W sumie ciekawa byłam, jak zareaguje na mnie Carlo. Spotkaliśmy się jeden jedyny raz podczas wywiadu. Z Mou to było coś innego. On trenował w czasie, kiedy mieszkałam w Madrycie i pracowałam jako dziennikarka „Marci”. Często bywałam na ich treningach. Jeździłam z nimi nawet na mecze, ale to głównie przez wzgląd na Ikera, Sergio i Karima. Byli dla mnie niczym bracia. Bracia, od których uciekłam… – Sergio? – powiedziałam niepewnie w aucie.
– Co jest, maleńka? – ściszył muzykę.
– Ja… Ja chyba… Zadzwonię do dziadka. Chyba mogłabym go odwiedzić – wyszeptałam.
– Za dwa tygodnie mam cztery dni przerwy. Pojedziemy razem, dobrze? Dzisiaj zadzwoń do dziadka i mu powiedz, że go odwiedzimy – ścisnął lekko moje kolano.
– Zrobisz to dla mnie?
– Dla ciebie wszystko. A poza tym, lubię twojego dziadka. – wyszczerzył się, a ja zaniosłam się śmiechem – No co? Tylko raz próbował mnie widłami przegonić.
– Sergio, wiesz, że on jest socio i Real…
– Tak, wiem, ale ty też jesteś socio, a jakoś nie próbowałaś mnie jeszcze zabić.
– Jeszcze – cmoknęłam go w policzek.

***

         Siedziałam na trybunach. Ręce mi się trzęsły, ale ostatkiem sił wybrałam numer do najważniejszego mężczyzny mojego życia. Gdybym poczekała jeszcze chwilkę, byłam pewna, że straciłabym odwagę. Wzięłam głęboki wdech. Powoli wypuściłam ze świstem powietrze i przyłożyłam komórkę do ucha. Przymknęłam oczy, bojąc się tego, co mogło się stać. Sygnał. Jeden, drugi, trzeci. Trzeszczenie w słuchawce i…
– Tak, słucham – odezwał się zachrypnięty głos.
– Dziadek? – powiedziałam cichutko. Gardło miałam ściśnięte, a w oczach pojawiły się łzy. Wiedziałam, że go skrzywdziłam.
– Ria? To ty, maleńka? – nie wierzył – Ria? Odezwij się.
– Tak, dziadku. Co u ciebie słychać? Jak się czujesz?
– Staro. – zaśmiał się. Próbował rozładować atmosferę – Wiesz, oglądałem cię w telewizji na EURO…
– Dziadku, ja… Przepraszam.
– Ale za co ty mnie przepraszasz, dziecko?
– Za wszystko, dziadku. Przede wszystkim za ucieczkę i że się tak długo nie odzywałam.
– Już myślałem, że o mnie zapomniałaś.
– Nie, to nie tak. Ja… Ja ci to wszystko wytłumaczę. Powiem ci całą prawdę o moim wyjeździe, ale nie przez telefon. Przyjadę do ciebie szesnastego, dobrze? Odwiedzimy cię z Sergio – dodałam niepewnie.
– Z tym parszywym piłkarzyną?! – wydarł się.
– Dziadku, proszę cię. To jest mój przyjaciel. Pomaga mi. Spróbuj być dla niego miły. On się stara – jęknęłam.
– Ale nigdy nie dopuszczę do waszego ślubu. Po moim trupie, rozumiesz?
– Tak. – zachichotałam – Nie zamierzam wychodzić za mąż. A już na pewno nie za Ramosa. Możesz być spokojny. Nie przyniosę wstydu rodzinie. W końcu ja też jestem socio, no nie?
– I całe szczęście, że o tym pamiętasz. Dobra, maluchu, ja kończę, bo Martin przyszedł na brydża. To do zobaczenia szesnastego, tak?
– Dokładnie. Powinniśmy być koło szesnastej. – chciałam się rozłączyć, ale – Dziadku?
– Tak?
– Kocham cię.
– Ja ciebie też, dziecko.




[1] Wanda & Banda „Czas leczy rany”

czwartek, 3 grudnia 2015

Rozdział VI:

Let's make the headlines, loud and clear. The best things suddenly happen when you are here.[1]

         Zleceniom z „El Mundo Deportivo” nie potrafiłam odmówić. Tak samo zresztą było z „Marcą”. To tym dwu pismom zawdzięczałam moją karierę. To w nich nauczyłam się wszystkiego. Więc, kiedy mój dawny szef zadzwonił z prośbą, czy nie mogłabym przeprowadzić wywiadu z bardzo niechętnym do tego piłkarzem… Od razu się zgodziłam. Potem okazało się, że tym trudnym orzechem do zgryzienia był sam pan Gerard Piqué Bernabeu. Ale na wycofanie się było już za późno. A zresztą, co mi tam? I tak byłam w Barcelonie ze względu na nagrywanie piosenki z Pinto. Wkręciłam się w tę jego akcję. Mało tego, aby zrobiło się o niej głośniej na świecie, na oczach milionów internautów zrobiłam sobie na wewnętrznej stronie przedramienia tatuaż, głoszący „Ve A por Tus Sueños”. Filmik z nagraniem trafił do sieci i szybko rozszedł się po wielu krajach. Kolejny sukces.
         Upięłam włosy, zrobiłam makijaż, założyłam koronkową mini od Saint Laurenta, a na to czarne wdzianko i czarne botki na szpilce od Louboutina.


Przejrzałam się po raz ostatni w lustrze i wyruszyłam. Na miejsce spotkania piłkarz wybrał kameralną kawiarnię, w której mieliśmy mieć zapewniony całkowity spokój i prywatność. Żadnych niechcianych gości, którzy mogliby przeszkodzić w spotkaniu.
         Kiedy dotarłam do Spice Cafe przy Margarit, blondyn już pił kawę. Był przed czasem. Gdy podeszłam do stolika, szeroko się uśmiechnął i pokazał, bym usiadła. Grzecznie się przywitałam, zamówiłam latte i oczekiwaniu na kawę, wszystko sobie przygotowałam. Na stole położyłam dyktafon. Upiłam łyk trunku, włączyłam urządzenie i zaczęłam moją pracę.
– Od czasu gola w finale EURO2016 jesteś na ustach wszystkich – starałam się zachowywać naturalnie, ale przenikliwy wzrok piłkarza raczej mi tego zadania nie ułatwiał, a wręcz przeciwnie.
– Nie na tych, na których chciałbym być – potarł palcem wskazującym dolną wargę. Poruszyłam się na krześle.
– Co zmieniła wygrana w twoim życiu?
– Nic.
– Nie cieszysz się z Mistrzostwa? – zdziwiłam się.
– Tego nie powiedziałem.
– To prawda, że dostałeś podwyżkę w klubie?
– Następne pytanie – zaczynał mnie już wyraźnie wkurzać, toteż postanowiłam sięgnąć po cięższe uzbrojenie. I bardziej złośliwe.
– To prawda, że chcieli cię wyrzucić z drużyny przez liczne balangi tuż po powrocie z Francji? – zapytałam słodko.
– Heh, nie – zaśmiał się.
– Ale nie zaprzeczysz, że imprezowałeś?
– Nie.
– Dlaczego to robiłeś? – drążyłam.
– A dlaczego by nie?
– Jakie masz plany na najbliższe lata?
– Nie wiem – wzruszył ramionami. Wcisnęłam guziczek i wrzuciłam dyktafon do torebki.
– Jak nie masz ochoty odpowiadać na moje pytania, to nie umawiaj się ze mną na wywiad, bo marnujesz tylko mój czas – podniosłam się i już chciałam wyjść, ale…
– No, no, nie wiedziałem, że socio numer 139 982 jest taka nerwowa – zachichotał, a ja się odwróciłam w jego stronę.
– Co? Skąd ty to wiesz? – popatrzyłam na niego morderczym wzrokiem.
– Dużo wiem. Zwłaszcza o tobie, panienko.
– Kłamiesz – zmrużyłam oczy, oparł się wygodnie o krzesło.
– Ria Blanca Murillo Saldaña. Urodzona 29 listopada 1991 roku o godzinie 18:17 w Calatayud. Pod koniec 2008 roku przeprowadziłaś się do Bilbao, gdzie studiowałaś dziennikarstwo, filologię i zarządzanie. Pisałaś do lokalnej gazety. Rok później zainteresowała się tobą „Marca”. Przeniosłaś się do stolicy. Zbierałaś szlify, a twoja kariera nabierała tempa. Relacjonowałaś tamtejsze derby. To stąd tak świetnie znasz się z Casillasem, Benzemą i Ramosem. Rok 2012 rozpoczęłaś już w Barcelonie jako dziennikarka „El Mundo Deportivo”. Canal+ zatrudnił cię jako wysłanniczkę na EURO2012. A tak przy okazji, świetna relacja po meczu finałowym. – puścił mi oczko – W 2006 roku twoi rodzice się rozwiedli. Matka sobie nie radziła. Miała depresję. 14 stycznia 2008 roku zdarzył się wypadek. Były złe warunki atmosferyczne. Dzień wcześniej miała miejsce ogromna śnieżyca. Rozpędzony pijany kierowca nie wyhamował i potrącił ją na przejściu dla pieszych. Zginęła na miejscu. Ty to widziałaś. Ojciec się tobą nie zainteresował, trafiłaś pod opiekę dziadka. Słynnego w całej Barcelonie członka zarządu FCB Jorge Eduardo Saldaña Ramireza, który powrócił do Aragonii. Jednak po niespełna roku uciekłaś z domu i przeprowadziłaś się. Po kilku latach, a w sumie zaraz po rozpoczęciu sezonu 2012/13 wyjechałaś z Hiszpanii i podróżowałaś po świecie, jednak nigdzie nie zagościłaś na dłużej.
– Skąd ty to wszystko…
– Mam swoje kontakty. – uśmiechnął się – Lubię wiedzieć, kto będzie mnie wypytywał o moje życie. A poza tym lubię ciebie. Tak więc dwie pieczenie na jednym ogniu – przeciągnął się błogo, a moje serce automatycznie przyspieszyło.
– A… Wiesz, dlaczego wyjechałam z Hiszpanii? – wyszeptałam z przerażeniem. Miałam nadzieję, że nie dowiedział się wszystkiego.
– Jeszcze nie. Ale dowiem się, spokojnie.
– Nie rób tego – popatrzyłam na niego błagalnie.
– Co? – był zbity z tropu – Czemu? To źle, że chcę się czegoś o tobie dowiedzieć? Skoro sama nie dałaś mi szansy się poznać, to znalazłem inny sposób.
– Po prostu tego nie rób. Proszę. Odpuść sobie. W ogóle o mnie zapomnij. Ja już pójdę. Żegnam, panie Piqué.
– Ale poczekaj, co z wywiadem?
– Ktoś do pana zadzwoni w sprawie nowego terminu. Obiecuję, że zjawi się ktoś kompetentny.
– Ale… Ria, poczekaj! – krzyknął, ale ja już zdążyłam wybiec na ulicę i złapać taksówkę. Podałam adres hotelu i ze łzami w oczach wyglądałam przez okno. Tyle lat poszło na marne. Znowu dorwały mnie wspomnienia. Gerard dowiedział się o moim dzieciństwie, ale nie wiedział jeszcze najgorszego. Nie znał powodu, dla którego opuściłam Hiszpanię…







[1] Spice Girls „Headlines (Frienship never ends)”                                                               
[Stwórzmy nagłówek, głośny i jasny. Najlepsze rzeczy dzieją się nagle, kiedy tu jesteś.]

***
Cóż, Gerard właśnie odkrył przed Wami kolejne fakty na temat Rii. Jednak nie myślcie, że wiecie już o niej wszystko. Ta dziewczyna jest pełna tajemnic. Pozostała jeszcze ta najważniejsza. Czy piłkarzowi uda się ją odkryć? Co teraz zrobi Ria? Wyjedzie? Skorzysta z pomocy przystojnego gracza Los Blancos? Jakie są Wasze przewidywania? Piszcie - nie gryzę. ;)